OPINIA
Można zrozumieć niezadowolenie części Amerykanów z tego, że Donald Trump wygrał. Nie był idealnym kandydatem – podobnie jak jego konkurentka – ale kolejne protesty pod hasłem „Not my president” są niczym więcej niż tylko naiwnym zaklinaniem rzeczywistości. Choćby trwały codziennie, Donald z ich powodu nie zrezygnuje. A pojawiające się wśród przegranych pomysły, by elektorzy oddali prezydenturę Hillary Clinton, bo dostała o ponad milion głosów więcej niż Trump, lub by znieść kolegium elektorskie i wybierać prezydenta bezpośrednio, są głupie i szkodliwe.
Czy się to komuś podoba, czy nie, Trump wygrał w sposób uczciwy i demokratyczny. Wygrał, bo zdobył więcej w głosów kolegium elektorskim. Takie zasady obowiązują od 22 8 l at, obie strony znały reguły gry i miały równe szanse. Kolegium elektorskie wcale nie jest bezsensowne ani nie jest zaprzeczeniem demokracji. Wymyślone zostało, by zapobiec nadmiernemu rozrostowi władzy federalnej kosztem stanów, zdominowaniu małych stanów przez duże oraz sytuacji, w której kandydaci zabiegają o głosy tylko w wielkich miastach, pomijając resztę kraju. (Gdyby kiedyś UE doszła do takiego etapu, że prezydenta wybieraliby obywatele państw członkowskich, to warto pomyśleć nad skopiowaniem tego rozwiązania). Argument, że elektorzy powinni zagłosować zgodnie z wolą większości obywateli kraju, czyli na Clinton, jest kompletnie chybiony.
Przegrani, zamiast narzekać na system wyborczy, powinni się zastanowić nad swoimi winami. Czy zrobili wszystko, by zapobiec wyborowi Trumpa. Frekwencja w tym roku była najniższa od 2 0 l at. Widać perspektywa takiego prezydenta nie była wystarczającym czynnikiem mobilizującym, skoro ok. 45 proc. Amerykanów w ogóle nie poszło zagłosować. Dotyczy to głównie Afroamerykanów i Latynosów, wśród których nastąpił wyraźny spadek frekwencji w porównaniu z wyborami przed czterema i ośmioma laty, a teraz lamentują, że „rasista” Trump wygrał. Kilka tygodni temu czarnoskóry gwiazdor futbolu amerykańskiego Colin Kaepernick odmówił powstania podczas amerykańskiego hymnu, wyjaśniając, iż nie chce w ten sposób oddawać czci krajowi, który „jest opresyjny wobec Afroamerykanów i innych mniejszości”. Do kontrowersyjnego protestu, który w Ameryce odbił się szerokim echem, przyłączyło się później wielu innych zawodników. W poprzednią niedzielę Mike Evans w ten sam sposób wyrażał swój sprzeciw wobec zwycięstwa Trumpa. I co się okazało? Ani Kaepernick, ani Evans nawet nie brali udziału w wyborach.
Możecie sobie mówić, że to nie wasz prezydent, ale takiego sobie właśnie wybraliście – także niegłosowaniem. ⒸⓅ
ikona lupy />
Dziennik Gazeta Prawna