Przyszłość gabinetu Renziego jest głównm tematem dyskusji politycznych we Włoszech na niecałe 3 tygodnie przed referendum, w którym obywatele wypowiedzą się na temat przeforsowanej przez koalicję zmiany konstytucji. Polega ona przede wszystkim na ograniczeniu liczebności i zmianie składu Senatu, który stałby się izbą regionów, a także na redukcji kosztów utrzymania polityki.

Premier nie deklaruje jasno, czy w razie przegranej - a na nią wskazują sondaże - ustąpi ze stanowiska, co wcześniej deklarował.

W czwartkowym wywiadzie radiowym powiedział: "Albo się zmieni, albo jeśli chcą unosić się na wodzie, niech znajdą innych; zostaną ci, co zawsze".

"Ale jeśli ktoś chce się bawić, niech to robi beze mnie. Jeśli obywatele powiedzą +nie+ i chcą systemu, który jest niedołężny i nie działa, ja nie mogę być tym, kto porozumie się z innymi partiami, by stworzyć rząd techniczny albo rząd bez większości parlamentarnej" - oświadczył Renzi.

"Rząd techniczny już mieliśmy parę razy i wzrosły podatki" - dodał.

Premier Włoch stwierdził, że nie jest gotów uczestniczyć w "gierkach polityki w starym stylu" i nie zamierza "obstawać przy swoim fotelu".

"Ja jestem tu, by wprowadzić zmiany" - podkreślił.

W środę Renzi, który objeżdża kraj w ramach kampanii przed referendum, oświadczył, że będzie walczył "jak lew" o poparcie zmian w konstytucji.

Do jego dymisji w razie porażki w referendum 4 grudnia nawołuje niemal cała opozycja, której partie, wśród nich Liga Północna i Ruch Pięciu Gwiazd, osobno deklarują chęć stworzenia rządu.

Z Rzymu Sylwia Wysocka (PAP)