Jedynie słuszna interpretacja ludobójstwa na Wołyniu stała się w Polsce dogmatem. Jej kanonizacja nie jest rzeczą korzystną dla polskiej historiografii. Jakakolwiek próba zniuansowania polskiej narracji spotyka się z krytyką, która przyjmuje ostry charakter. Potwierdza to polemika Zbigniewa Parafianowicza z moją recenzją. Oskarża mnie on o wielką manipulację i aluzyjnie sugeruje, że nie szanuje mnie jako osoby prezentującej nie-polski patriotyczny punkt widzenia. Niestety jego odpowiedź i fala nienawiści, która wylała się na mnie po publikacji mojego tekstu („Wołyń” to zmarnowana szansa na realne pojednanie z Ukraińcami – DGP 193/2016), potwierdzają tezę, że chcemy, aby była tylko jedna absolutna prawda o Wołyniu.
Dziennik Gazeta Prawna



Parafianowicz zarzuca mi, że przypominając walkę UPA z Niemcami próbuję relatywizować ludobójstwo na Polakach. Publicysta DGP zrównuje mnie z ukraińskim historykiem Wołodymyrem Wjatrowyczem twierdzącym, że Polacy byli równą stroną w konflikcie z Ukraińcami. Napisałem przecież, że UPA uważała „wojnę z Polakami, Niemcami i Sowietami” za jedną walkę. Parafianowicz do Wjatrowycza czuje szacunek „jako do ukraińskiego patrioty”. Jeśli chodzi o mnie, to stawia retoryczne pytanie: „Czy jednak można szanować mity serwowane przez przedstawicieli polskich elit?”.
Wjatrowycz nigdy nie zgodziłby się z moimi stwierdzeniami, że doszło do ludobójstwa na Polakach, dla którego nie ma żadnego usprawiedliwienia i nie ma mowy o symetrii między ludobójstwem UPA na Polakach i zbrodniami na Ukraińcach popełnionymi przez Polaków.
Ja przedstawiam stanowisko UPA ws. Polaków, Niemców i Sowietów, a nie się z nim zgadzam. I podkreślam, że była to propaganda. Parafianowicz odrzuca całkowicie użycie słowa „wojna” do opisu relacji polsko-ukraińskich w trakcie II wojny światowej. Polecam mu lekturę prac Grzegorza Motyki, który pisze o linii frontu między polską i ukraińską partyzantką we wschodniej Polsce. Parafianowicz twierdzi także, że ubolewam z powodu pokazania Ukraińców jako kolaborantów. To jest kolejna manipulacja. Napisałem, że reżyser mógł pokazać ukraińskich nacjonalistów nie „wyłącznie” jako kolaborantów.
Zgadzam się z publicystą DGP, że polityka historyczna Ukrainy jest błędna, gdyż idealizuje UPA. Bardzo chciałbym, aby nasi sąsiedzi zaakceptowali, że część zbrodni na Polakach dokonanych przez UPA była ludobójstwem i nie można mówić o symetrii między nimi i zbrodniami Polaków na Ukraińcach. Według Parafianowicza: „W Polsce nikt kolaborantów nie gloryfikuje. Nikt nie stawia pomników tłuszczy, która spaliła Żydów w Jedwabnem. (...) Nie słyszałem, by w Polsce szczególnym szacunkiem darzono pamięć np. o granatowej policji czy szmalcownikach”. Jednak Ukraińcy nie czczą UPA jako kolaborantów i morderców, tylko jhako organizację walczącą z Niemcami i Sowietami. Oczywiście to tylko część prawdy o tej formacji.
Parafianowicz nie stawia trudnego pytania o tych polskich komendantów partyzanckich, którzy są w Polsce czczeni, choć – oczywiście na mniejszą skalę niż UPA – popełnili zbrodnie wojenne. Kult tych osób jest w Polsce znacznie mniejszy niż na Ukrainie, ale nie można twierdzić, że go nie ma. Na przykład IPN kilka lat temu wydał bardzo dobrą monografię na temat pułkownika Zygmunta Szendzielarza „Łupaszki”, uznając go za odpowiedzialnego za zbrodnie wojenne. „Łupaszka” niedawno został pochowany. Pogrzeb był państwowy, z udziałem prezydenta RP, i nie padło ani jedno słowo o ciemnych kartach jego biografii.
Parafianowicz przechodzi milcząco nad moimi zarzutami wobec poglądów o Ukrainie osób – które jak przyznaje sam Smarzowski – miały na niego wielki wpływ (Srokowski, rodzina historyków amatorów Siemaszków) czy też bardzo wsparły jego film (ks. Isakowicz-Zaleski). Czy ich niechęć do rzekomo faszyzującej się Ukrainy musi oznaczać współdziałanie z miłośnikami Stalina i Putina? Przypomnijmy tylko współpracę księdza Isakowicza-Zaleskiego z Wadymem Kołesniczenką, byłym deputowanym Partii Regionów, czy byłymi oficerami KGB jak Zorż Dygas przeciwko „odradzaniu się faszyzmu na Ukrainie”.
Podstawowym problemem jest zamykanie się Polaków i Ukraińców na punkt widzenia drugiej strony. Jeśli po mojej informacji, że w trakcie wojny zginęły z rąk Niemców i Sowietów na Wołyniu dziesiątki tysięcy Ukraińców, Parafianowicz uważa, że film – który pokazuje zabicie dwóch Ukraińców, w tym żadnego przez Niemców, oraz proporcję zbrodni ukraińskich vs. polskich jako jeden do kilkuset – ukazuje „złożoność tragedii, która dotknęła Kresy ponad 70 lat temu”, to naprawdę ręce opadają. Problemem jest nie tylko polityka historyczna na Ukrainie, ale także u nas w kraju (idealizacja polskiej historii, w tym wizja Polaków jako wyłącznie ofiar, mit kresowej Arkadii i polskiej misji cywilizacyjnej na Wschodzie – w tym kontekście polecam lekturę projektu ustawy o Narodowym Dniu Pamięci Męczeństwa Kresowian autorstwa PiS). W Polsce wiele osób chciałoby ułożyć dialog historyczny z Ukraińcami na takiej zasadzie jak z Niemcami, w którym klarowny jest podział: prześladowca i ofiara. Jednak, jeśli wyjdziemy poza XX wiek, czego chcą Ukraińcy, i spojrzymy na całą historię relacji polsko-ukraińskich, to wówczas rachunek krzywd jest moim zdaniem zbliżony. To nie jest relatywizacja ludobójstwa na Polakach. Warto przypomnieć, że najnowsze kluczowe prace na temat Holokaustu (Gotz Aly) czy ludobójstwa na Ormianach (Ronald Suny), tłumacząc ich przyczyny, przyjmują perspektywę długoterminową (kilka stuleci). Badania opinii publicznej nie pozostawiają wątpliwości: pomimo tej trudnej historii Ukraińcy lubią nas zdecydowanie bardziej niż my ich. To powinno nam dać do myślenia.
Pogrzeb „Łupaszki” był państwowy, z udziałem prezydenta. Nie padło ani jedno słowo o jego zbrodniach