Ostatnie sygnały płynące z Rosji wskazują, że Kreml skłania się ku uznaniu pogróżek Donalda Trumpa za blef bądź przykrycie dla wyjścia Białego Domu z zaangażowania w sprawy ukraińskie. W efekcie Moskwa mnoży żądania i eskaluje ataki na ukraińskie cele cywilne, jednocześnie w zasadzie wprost odrzucając amerykańskie propozycje zawieszenia broni.

U progu republikańskiej prezydentury oraz tuż po zaprzysiężeniu otoczenie Trumpa i on sam sugerowali, że jeśli Moskwa odrzuci propozycje pokojowe, Stany Zjednoczone odpowiedzą zaostrzeniem sankcji i zwiększeniem pomocy dla Ukrainy. Z takim przekazem do Kijowa (i Warszawy) przyjeżdżali politycy amerykańskiej prawicy. W Senacie USA powstał ponadpartyjny projekt ustawy przewidujący drakońskie sankcje wymierzone m.in. w rosyjską ropę i banki. Władimir Putin początkowo sondował grunt. Sprawdzał, na ile zapowiedzi „pokoju przez siłę” wskazują na realny plan Trumpa, a na ile są klasyczną dla niego twitterową tromtadracją.

Wydaje się, że Kreml pozbył się wątpliwości. Trump wielokrotnie dopuszczał możliwość ustępstw wobec Rosji jeszcze zanim cokolwiek od Moskwy uzyskał. Mnożył zapewnienia, że jeśli za kolejne dwa tygodnie nie uzyska pozytywnej odpowiedzi na oczekiwania rozejmowe, sięgnie po gotowe już sankcje. Dwutygodniowa perspektywa przypominała jednak linię horyzontu, oddalającą się wraz z biegiem czasu, i kojarzyła się z „dwoma, góra trzema tygodniami”, które miały przynieść pokój według zapewnień byłego już doradcy ukraińskich władz Ołeksija Arestowycza z pierwszych miesięcy rosyjskiej inwazji. W końcu Trump na dobre przerzucił swoje zainteresowanie na sprawy bliskowschodnie – i taktykę „pokój poprzez siłę” zdecydował się zastosować wobec Iranu, a nie Rosji.

Kreml wyciąga z tego wnioski. W piątek Władimir Putin przekonywał na forum gospodarczym w Petersburgu, że „tam, gdzie stąpa noga rosyjskiego żołnierza, to nasze”, a ponieważ uważa Rosjan i Ukraińców za jeden naród, „w tym sensie cała Ukraina jest nasza”. Zapewniał, że wprawdzie nie postawił wojskowym zadania „zabrania Sum, ale tego nie wyklucza”. Jego rzecznik i doradca Dmitrij Pieskow udzielił wywiadu brytyjskiemu kanałowi Sky News, w którym jednoznacznie odrzucił propozycje rozejmowe, tłumacząc to trudną do podważenia logiką. – Mamy obecnie przewagę strategiczną, dlaczego mielibyśmy ją tracić? Nie zamierzamy tego zrobić, idziemy naprzód – przekonywał. Do tego dochodzą powtarzane regularnie oczekiwania, że układ z Zachodem musi oznaczać „usunięcie praprzyczyny konfliktu”, przez co rozumiane są m.in. skutki rozszerzenia Sojuszu Północnoatlantyckiego o Polskę i inne państwa postkomunistyczne.

Frontowa sytuacja Ukrainy stopniowo się pogarsza. Według map aktualizowanych w serwisie Deep State Rosjanie kontrolują już 200 km kw. przygranicznych terenów obwodu sumskiego, odbili niemal całe utracone przez rokiem obszary obwodu kurskiego, a w południowym Donbasie zbliżyli się gdzieniegdzie na kilkaset metrów do granicy z obwodem dniepropetrowskim. Coraz większe spustoszenie sieje nowa taktyka ataków powietrznych. Niemal co noc ukraińskie miasta są atakowane skoordynowanymi ostrzałami z wykorzystaniem dronów i rakiet. Zasoby obrony przeciwlotniczej stopniowo się wyczerpują, co częściowo wynika z ograniczenia amerykańskiej pomocy. Rośnie liczba ofiar cywilnych w oddalonych od frontu miastach, włącznie z Kijowem. Wczoraj w Dnieprze zginęło co najmniej osiem osób, a uszkodzeniu według władz uległo 31 obiektów edukacyjnych, osiem zakładów medycznych i pociąg pasażerski Odessa–Zaporoże.

W tej sytuacji Ukraińcy z niecierpliwością, ale i niepokojem oczekują efektów szczytu NATO w Hadze. Z nieoficjalnych informacji, które przedostają się do mediów, wynika, że zachodni partnerzy Kijowa mają się porozumieć co do długotrwałego kontynuowania dostaw broni. Diabeł jednak tkwi w szczegółach, a klimat – również podejście poszczególnych społeczeństw dla dalszego wspierania Kijowa – robi się niepokojący. Nad Dnieprem coraz trudniej o optymizm.