Jawność działań KOR była wyzwaniem rzuconym władzom, które zakładały, że "knucie" przeciwko nim jest możliwe tylko potajemnie – powiedział PAP prof. Jerzy Eisler z Instytutu Pamięci Narodowej.

W warunkach państwa komunistycznego formuła działania Komitetu Obrony Robotników była wyjątkowa, ponieważ zakładała całkowitą jawność. Skąd pomysł na tak otwarty sposób funkcjonowania?

Prof. Jerzy Eisler: Już w latach sześćdziesiątych Jacek Kuroń i wielu innych działaczy opozycji zauważyło, że najniebezpieczniejszą formą działania jest funkcjonowanie w konspiracji. Były to wnioski wyciągnięte między innymi z historii podziemia antykomunistycznego po 1945 r., na które spadły brutalne i krwawe represje. Dlatego z wyjątkiem organizacji „Ruch” unikano na ogół prowadzenia działań konspiracyjnych.

Ta tendencja trwała również w kolejnej dekadzie. Uważano, że każda forma działalności potajemnej będzie mogła być określona przez władze komunistyczne jako spiskowa i powiązana z wywiadami państw zachodnich oraz „dywersyjnymi ośrodkami propagandy”, czyli paryską „Kulturą”, Radiem Wolna Europa, Głosem Ameryki, BBC i innymi mediami nadającymi zza żelaznej kurtyny.

Był jeszcze jeden powód podjęcia decyzji o jawności działań KOR. Ofiary prześladowań organizowanych przez władze po Czerwcu 1976 r. musiały znać adresy, pod którymi mogły otrzymać pomoc. Jednocześnie skoro adresy te były podawane w biuletynach KOR władze nie mogły twierdzić, że ta organizacja jest tajnym sprzysiężeniem.

Jawność działań KOR była wyzwaniem rzuconym władzom, które zakładały że „knucie” przeciwko nim jest możliwe tylko potajemnie. Publiczne podawanie adresów i telefonów sprawiało, że działalność „bezpieki” stawała się w tym zakresie bezcelowa i niemożliwa do propagandowego wykorzystania. Można więc powiedzieć, że twórcy KOR wyprzedzili nie tylko myślenie obywateli, ale również Służbę Bezpieczeństwa, która nie spodziewała się takich działań.

Jawność była więc posunięciem niezwykle zręcznym, a jednocześnie wymagającym największej odwagi. Członkowie KOR nie mogli wiedzieć, że ich mieszkania nie zaczną się „same podpalać” lub nie będą notorycznie okradane. Piąte, szóste włamanie w ciągu miesiąca mogło doprowadzić do załamania psychicznego. KOR-owcy musieli mieć to na uwadze w kontekście wcześniejszych wydarzeń, jakie miały miejsce w PRL.

Należy więc przypominać o odwadze członków i współpracowników KOR, ponieważ im samym nie wypada się chwalić. Zadaniem historyków jest wracanie do ich odwagi, ponieważ była wyjątkowa w kontekście życia w realnym socjalizmie w całym bloku wschodnim.

Który z adresów działaczy KOR był swoistym centrum koordynacyjnym działań Komitetu?

Prof. Jerzy Eisler: We wszystkich relacjach pojawia się mieszkanie Jacka Kuronia, położone niedaleko ówczesnego Placu Komuny Paryskiej, obecnie Wilsona. Było szczególnie ważne w okresach zawirowań, takich jak strajki, protesty, głodówki i represje władz. W takich wypadkach sztab Komitetu w mieszkaniu Kuronia zbierał informacje z całego kraju i przekazywał telefonicznie za granicę. Bardzo często udawało się błyskawicznie sprawić, aby znalazły się one w serwisach międzynarodowych światowych mediów.

Dlaczego po wydarzeniach Grudnia '70 nie udało się stworzyć żadnej formalnej organizacji zajmującej się pomocą osobom represjonowanym robotnikom?

Prof. Jerzy Eisler: Nie było wówczas takiego pomysłu. Poza tym panował strach. Jan Józef Lipski i jego przyjaciel Zdzisław Szpakowski, działacz „Więzi” i Klubów Inteligencji Katolickiej zastanawiali się, co należy zrobić w grudniu 1970 r., ale nie wychodzili poza granice rozważań. Nie brakowało im odwagi do działania, byli ludźmi o pięknych wojennych życiorysach. Powodem niepodjęcia takich kroków był brak pomysłu na formę działania. Bardzo długo nikt w Polsce nie wpadł na tak „banalny” pomysł, jak stworzenie komitetu składającego się z ludzi o różnych poglądach, ale połączonych podobną wrażliwością społeczną i moralną. Te cechy uprawniały ich do wspólnej pracy.

Jaki wpływ na podjęcie takich działań miał klimat odprężenia w Europie połowy lat siedemdziesiątych? Symbolem tej zmiany atmosfery były ustalenia helsińskiej Konferencji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie, na które powoływali się opozycjoniści.

Prof. Jerzy Eisler: Znaczenie odprężenia było zinternalizowane wśród pewnych osób i jest dziś bardzo mocno podkreślane. Nie chcę przez to powiedzieć, że ta atmosfera nie miała żadnego znaczenia. Duże znaczenie miały spotkania zachodnich przywódców z Leonidem Breżniewem i przywódcami krajów bloku wschodniego, podczas których przypominali o ustaleniach tzw. trzeciego koszyka KBWE, który zawierał sprawy dotyczące praw i swobód obywatelskich. Tak było również w rozmowach Edwarda Gierka z prezydentami Stanów Zjednoczonych Geraldem Fordem i Jimmy Carterem w 1975 i 1977 r.

To wszystko stworzyło odpowiedni klimat wykorzystany przez grupkę ludzi zakładających KOR. Użyłem określenia „grupka”, ponieważ należy pamiętać, że cała opozycja przedsierpniowa skupiona we wszystkich organizacjach liczyła najwyżej 2-4 tysiące w różnym stopniu zaangażowanych osób.

To dziś przybyło nam bohaterów. Mamy do czynienia z taką samą sytuacją jak przed wojną, gdy mówiono o „IV brygadzie”. Wiemy, że były trzy brygady Legionów. Czwarta składała się z urzędników, dyrektorów, kierowników, prezesów, którzy w Legionach nie byli. Obecnie mamy bohaterów Powstania Warszawskiego mających nie więcej niż 80 lat. W jaki sposób mogą być bohaterami? W 2080 r. będziemy mieli bohaterów Solidarności mających 100-120 lat, albo najwyżej 90.

Warto podkreślać więc zasługi tej grupki ludzi, którzy już wówczas byli u schyłku życia. Niektórzy byli aktywni jeszcze przed I wojną światową. Byli to tak zwani "Starsi Państwo". Współpracowali z nimi trzydziestolatkowie, którzy tym samym blokowali sobie oficjalne, typowe drogi awansu w PRL. Zrobili później kariery polityczne, publicystyczne, a z czasem niektórzy z nich nawet biznesowe, ale wówczas nie było oczywiste, że za kilkanaście lat Polska będzie krajem demokratycznym i będzie w niej miejsce dla nich. Nie mogli być nawet pewni, że jej dożyją.

Przykład zamordowanego przez „bezpiekę” Stanisława Pyjasa jest najbardziej znany i tragiczny, ale przecież było wiele innych pobić przez tzw. nieznanych sprawców. Wszyscy wówczas wiedzieli, że są to „nieznani sprawcy”, ponieważ mają pozostać nieznani dzięki swoim mocodawcom.

Społeczna wrażliwość działaczy KOR dała nieprawdopodobnie wielkie i niespodziewane rezultaty. Pomoc dla robotników Radomia i Ursusa była wsparciem dwojakiego rodzaju: prawnym i finansowym. W PRL były tysiące adwokatów, ale zaledwie kilku zdecydowało się na bronienie oskarżanych w procesach politycznych. Zasługują na wielki szacunek, bo wykazywali się wielką odwagą. Pamiętajmy, że nawet prowadzenie obdukcji nierzadko wzbudzało wśród lekarzy strach, gdy podejrzewali, że sprawcami obrażeń są milicjanci.

Mówi się, że dżentelmeni i damy nie rozmawiają o pieniądzach, ale bez środków finansowych nie da się w praktyce nic zrobić. Jeżeli wyrzucano robotników z pracy, to pomoc musiała być doraźna i natychmiastowa. Wielką rolę odgrywała pomoc zagraniczna. Przy czarnorynkowym kursie dolara wartość Fiata 126p na wolnym rynku wynosiła tysiąc dolarów. Dziś to cztery tysiące złotych, ale wówczas był to majątek, za który można było pomóc wielu rodzinom. Oczywiście najpierw trzeba było do nich dotrzeć, lub ludzie ci musieli sami zgłosić się do KOR. Konieczne było więc przełamanie bariery strachu.

Niejednokrotnie zdarzało się, że po odwiedzinach KOR-owców następowały odwiedziny funkcjonariuszy SB. „Przekonywali” rodziny aresztowanych, żeby nie wpuszczać tych „łobuzów” do domu, bo „mąż, brat, syn nie wyjdzie z aresztu” albo stanie się coś znacznie gorszego.

W jaki sposób zdobywano sprzęt potrzebny do podziemnej działalności wydawniczej?

Prof. Jerzy Eisler: Powielacze przemycano z zagranicy. Tam były takim samym produktem jak każdy inny sprzęt elektryczny. W PRL wydrukowanie czegokolwiek było dużą sztuką. W stanie wojennym próbowałem powielić recenzję mojego doktoratu. Zażądano ode mnie zaświadczenia z cenzury na Mysiej. Jest to coś zupełnie niewyobrażalnego z dzisiejszej perspektywy. Powielacz był traktowany niemal jak broń.

Największą zasługą opozycji przedsierpniowej było przełamanie monopolu na słowo drukowane. Największym problemem nie jest to, że jakiś temat jest przedstawiany kłamliwie, ale to, że coś jest zupełnie przemilczane. O Katyniu jako zbrodni niemieckiej pisano rzadko, choć były takie haniebne artykuły i książki. Najczęściej jednak próbowano zepchnąć tę sprawę w niebyt. Dlatego historycy często przeżywają szok w sprawach takich jak Ryszarda Siwca, która nie została odnotowana w żadnych światowych mediach. A przecież do samospalenia doszło na oczach dziesiątek tysięcy widzów. Gdyby w 1968 r. istniał drugi obieg, to takie przemilczenie nie byłoby możliwe.

Oczywiście skala KOR-owskiego drugiego obiegu była nieporównywalna w żadnym stopniu z tym po sierpniu 1980 r. Wówczas naprawdę istniał równoległy, drugi obieg.

Publikacją KOR, która miała największy nakład i siłę oddziaływania była Karta Praw Robotniczych...

Prof. Jerzy Eisler: Była ona pomysłem na dotarcie wprost do robotników, do których trafiać mogły zupełnie inne postulaty niż do inteligentów. Należało docierać do nich poprzez sprawy, które były dla nich ważne. Taką kwestią był stosunek do nich notabli partyjnych, którzy często nazywali „klasę robotniczą” „robolami”. Wielu robotników miało tego świadomość. Karta podnosiła na zupełnie inny poziom takie pojęcia jak honor i godność.

Dzięki Karcie członkowie Solidarności znali już „alfabet”. Nie trzeba było już tłumaczyć im spraw fundamentalnych. Gdyby nie wprowadzono stanu wojennego, 14 grudnia 1981 r. wygłaszałbym wykład o historii związków zawodowych dla członków Solidarności. Myślano więc o dokształcaniu robotników w takich obszarach jak na przykład historia i prawo pracy.

Jak działacze KOR byli przedstawiani w propagandzie tworzonej przez władze PRL?

Prof. Jerzy Eisler: Bardzo długo nie byli w niej w ogóle obecni. Władze przyjmowały zasadę, że jeśli się o czymś nie mówi, to tego nie ma. Później mówiono o nich wyłącznie źle, niezależnie czy miało to pokrycie w prawdzie. Budowano złe skojarzenie. Jeśli z KOR współpracowała kobieta, to w propagandzie musiała być rozwiązła. Księży przedstawiano jako kobieciarzy i pijaków. Próbowano „zrobić” alkoholika z dr. Józefa Rybickiego, który był znanym działaczem antyalkoholowym i kompletnym abstynentem. Dążono do pokazania działaczy KOR, jako nie tak „świętych”, za jakich mogliby uchodzić w oczach społeczeństwa.

Kto był twórcą KOR?

Prof. Jerzy Eisler: Jan Józef Lipski napisał, że twórcami KOR byli w porządku alfabetycznym: Jacek Kuroń i Antoni Macierewicz. Gdy myślę o KOR to najczęściej przywołuję ten cytat. Sympatycy jednego z nich będą przywoływać jego osiągnięcia i określać go jako mózg organizacji; zwolennicy drugiego czynić będą to samo z tym drugim.

Łatwo zapomina się o osiągnięciach „Starszych Państwa”, którzy nie mogli sprawdzić się w wolnej Polsce, bo nie było dane im jej dożyć. Nie powiem, że bez nich KOR by się nie udał. O sukces byłoby jednak dużo trudniej. Macierewicz, a nawet Kuroń mogli „wpaść” pod ciężarówkę lub „wypaść” z pociągu. Dużo trudniej byłoby wprowadzić pod ciężarówkę Anielę Steinsbergową, Edwarda Lipińskiego czy Ludwika Cohna. „Nieznani sprawcy” pobili Antoniego Pajdaka, więźnia w trakcie procesu szesnastu w 1945 r., ale takie działania na dłuższą metę były nieopłacalne z punktu widzenia ludzi władzy, ponieważ oburzenie społeczne przyćmiewało doraźne korzyści.

Partyjni notable umieli kalkulować. Edward Gierek chciał być lubiany, ale jeszcze bardziej zależało mu na opinii Zachodu, gdzie mógł przedstawiać się jako "liberał". W znacznym stopniu powściągał więc działania funkcjonariuszy MSW, którzy chcieli mieć możliwość powiedzenia swoim przełożonym, że to dzięki nim są bezpieczni. Przynosili więc gotowe plany rozwiązania problemu KOR w „sposób siłowy”. W latach siedemdziesiątych było jeszcze możliwe wyaresztowanie „kilku autobusów” opozycjonistów. Gdy w stanie wojennym o kilku autobusach politycznych przeciwników mówił Jerzy Urban, to wzbudzał śmiech, ponieważ nie było możliwe aresztowanie kilku milionów Polaków.