Większość nielegalnych przybyszów do USA to nie Meksykanie, lecz obywatele państw Ameryki Środkowej. Meksyk oburza się na słowa Donalda Trumpa o tym, że gdy ten zostanie prezydentem Stanów Zjednoczonych, to na granicy między obydwoma państwami zbuduje mur zatrzymujący nielegalnych imigrantów.
Tymczasem na swojej południowej granicy ten sam Meksyk wzmacnia zasieki chroniące przed przybyszami z Ameryki Środkowej. Pojawiły się nawet propozycje, by fizycznie postawić tam mur.
Mur na granicy z Meksykiem to jedna z najbardziej kontrowersyjnych zapowiedzi wyborczych republikańskiego kandydata na prezydenta. Pomijając samą ideę odgradzania się od sąsiadów, byłoby to ogromne – i bardzo kosztowne – przedsięwzięcie logistyczne, bo granica amerykańsko-meksykańska liczy prawie 3200 km, z czego spora część przebiega przez tereny pustynne. Za czasów administracji George’a W. Busha na niektórych jej odcinkach zaczęto budować mury i płoty, ale projekt porzucono z powodów finansowych – każda mila płotu czy muru kosztowała 2,8 mln dol. Na dodatek Trump chce, żeby to Meksyk sfinansował konstrukcję, co chociażby z racji potencjału gospodarczego obu państw wydaje się mało realne. A meksykański prezydent Enrique Pena Nieto podczas spotkania z Trumpem pod koniec sierpnia ponownie oświadczył, że jego kraj nie zgadza się na taki mur.
Równocześnie sam próbuje zatrzymać falę imigrantów na swojej południowej granicy. Pod koniec sierpnia administracja Peni Niety ogłosiła plan przejęcia przez państwo sieci towarowych linii kolejowych, którymi nielegalni imigranci z krajów Ameryki Środkowej i Południowej podróżują przez Meksyk w kierunku Stanów Zjednoczonych. Jak się szacuje, liniami tymi, nazywanymi „pociągiem śmierci”, „bestią” czy „pociągiem nieznanych”, przemieszcza się nawet 500 tys. osób rocznie. W lepszej wersji ukrywają się w wagonach, w gorszej jadą na ich dachach. Pociągi mają być chronione przez uzbrojonych strażników, patrolowane przez kamery i drony. To nie wszystko – „El Manana”, jedna z gazet z graniczącego z USA stanu Tamaulipas, wezwała niedawno do budowy dokładnie takiego muru, o jakim mówił Trump. „Pomysł Trumpa z budową muru granicznego jest dobry, ale powinien on stać na południowej granicy, tak aby powstrzymać napływ mieszkańców Ameryki Środkowej do obu krajów” – napisano. To byłoby o tyle łatwiejsze, że południowe granice Meksyku z Gwatemalą i Belize są sporo krótsze i łącznie liczą nieco ponad 1200 km.
Faktem jest, że struktura nielegalnej imigracji do Stanów Zjednoczonych w ostatnich kilkunastu latach radykalnie się zmieniła. O ile na przełomie XX i XXI w. Meksykanie stanowili zdecydowaną większość zatrzymywanych przez amerykańską straż graniczną nielegalnych imigrantów, a ich liczba przekraczała 1 mln rocznie, to obecnie spadła do 125–150 tys. Złożyło się na to kilka przyczyn – większa liczba patroli na granicy, kryzys gospodarczy z 2008 r., rozwój meksykańskiej gospodarki (m.in. dzięki przenoszeniu produkcji przez amerykańskie firmy do Meksyku, przeciw czemu Trump protestuje), a także zmiany cywilizacyjne w Meksyku, choćby mniejsza liczby dzieci w rodzinie. To wszystko złożyło się na to, że spada potrzeba poszukiwania lepszego życia za północną granicą. Równocześnie rośnie liczba przechwytywanych nielegalnych imigrantów z innych krajów, zwłaszcza z Ameryki Środkowej – z Hondurasu, Salwadoru czy Gwatemali. Na przełomie wieków ich liczba wynosiła do 30 tys. rocznie, a np. w 2014 r. było to już ćwierć miliona (czyli więcej niż Meksykanów), zaś w bieżącym – zbliża się do 200 tys.
ONZ szacuje, że co roku do Meksyku nielegalnie przedostaje się ok. 400 tys. obywateli krajów Ameryki Środkowej, z czego połowa ucieka przed przemocą, zwłaszcza ze strony lokalnych gangów (Honduras i Salwador zajmują dwa pierwsze miejsca na świecie pod względem liczby zabójstw w stosunku do populacji). Wprawdzie meksykańskie prawo azylowe pozwala uznawać osoby uciekające przed tego typu przemocą za uchodźców, ale zarazem coraz więcej osób jest deportowanych z tego kraju. W zeszłym roku taki los spotkał 175 tys. osób z Ameryki Środkowej (a w bieżącym już prawie 100 tys.), co stanowiło wzrost o 68 proc. w stosunku do 2014 r. To było zarazem 2,5 raza więcej niż deportowały Stany Zjednoczone.
Szacowana przez ONZ liczba 400 tys. oznacza też, że do Meksyku trafia obecnie niewiele mniej nielegalnych imigrantów niż do USA, a ponieważ ma on populację prawie trzy razy mniejszą niż północny sąsiad i jest krajem sporo biedniejszym, problem jest relatywnie dużo poważniejszy. Szczególnie że spora część tych nielegalnych imigrantów zapewne pada ofiarami meksykańskich gangów. Według dziennika „Financial Times” władze amerykańskie przekazały Meksykowi pomoc w wysokości 75 mln dol. w postaci sprzętu oraz szkoleń, aby zatrzymać falę nielegalnej imigracji na jego południowej granicy.
Są jednak dwa problemy – po pierwsze nie wiadomo, czy w przypadku ewentualnego zwycięstwa Trumpa Waszyngton nadal byłby skłonny do pomocy. Po drugie zaś, zwiększenie liczby patroli ani nawet budowa muru nie są odpowiedzią na przyczyny, które skłaniają mieszkańców Ameryki Środkowej do podejmowania niebezpiecznej próby przedostania się do USA.
Do Meksyku trafia niewiele mniej imigrantów niż do USA