Gdzie dostrzega pan największy wpływ polityki Donalda Trumpa na amerykańską gospodarkę?

Za wcześnie, aby zobaczyć pełny wpływ. Na przykład uchwalono ważną ustawę fiskalną, ale większość jej przepisów dotyczy zmian w podatkach, które wejdą w życie na początku 2026 r.

Wpływ Trumpa na PKB i inflację mniejszy niż się obawiano

A gdzie ten wpływ widać już teraz?

Na razie widzimy wpływ ceł. Ale jest on znacznie mniejszy, niż prognozowało kilka miesięcy temu wiele osób, zarówno jeśli chodzi o inflację, jak i o wzrost gospodarczy.

Andrew Hollenhorst
ikona lupy />
Andrew Hollenhorst, główny ekonomista Citigroup na rynek amerykański / Materiały prasowe
Z tym, że jak dotąd pełne dane dostępne są jedynie za II kw.

Mamy też dane miesięczne, które naszym zdaniem wskazują na dość silny wzrost gospodarczy również w III kw. Po części wynika to po prostu z niskiej relacji importu i handlu do PKB. To oznacza, że amerykańska gospodarka okazuje się dość odporna, nawet gdy w życie wchodzą cła.

A co do inflacji… Na podstawie dostępnych danych wnioskujemy, że większość podwyższonych taryf wzięły na siebie krajowe firmy, które miały pewną przestrzeń w marżach.

Czy są sektory, które absorbują cła w większym lub mniejszym stopniu?

Konsekwencje ceł najbardziej widać w rolnictwie. Szczególnie problematyczna jest sytuacja producentów soi. Także producenci samochodów mówią o negatywnym wpływie na strukturę kosztów. To kwestia importu gotowych aut oraz ceł na aluminium i stal. Ale i tu widzimy, że firmy samochodowe absorbują te koszty.

Jeśli chodzi o cła, to kluczowe jest uniknięcie najbardziej niepokojącego scenariusza ekonomicznego, czyli zaporowych taryf w odniesieniu do Chin. Istnieje obawa, że import części towarów, których są one jedynym dostawcą, stałby się nieopłacalny. Wówczas moglibyśmy doświadczyć zakłóceń w łańcuchach dostaw na wzór tych spowodowanych przez COVID-19.

Jaka jest pana prognoza wzrostu gospodarczego USA w tym i przyszłym roku? O ile cła obniżą jego tempo?

Prognozujemy 2 proc. wzrostu w tym i w przyszłym roku. To wyhamowanie w porównaniu z prawie 3 proc. w 2024 r., ale wciąż dobry wynik. Spowolnienie jest związane głównie z czynnikami cyklicznymi w gospodarce. Cła nie mają znaczącego wpływu.

Im dłużej potrwa zamknięcie rządu, tym większy negatywny wpływ

A kwestie budżetowe? Odchudzanie administracji, zamknięcie rządu – czy to ma wpływ na gospodarkę, czy to tylko kwestia medialna?

Im dłużej trwa shutdown, tym większy będzie mieć wpływ. Około 750 tys. pracowników jest na bezpłatnych urlopach. Mamy też ok. 1 mln żołnierzy, którym grozi to, że nie dostaną wynagrodzenia. Oczekiwanie jest takie, że po ponownym otwarciu rządu ludzie otrzymają zaległe wypłaty. Problem będą mieć ci, którzy borykają się z ograniczeniami płynności w domowym budżecie. Pierwszy kluczowy termin to 15 października. Część pracowników federalnych powinna mieć wtedy wypłaty. Jeśli zamknięcie przedłuży się do początku listopada, będą kolejne opóźnienia. Koszty ekonomiczne zaczynają więc rosnąć. Są też inne kwestie, typu problemy z kontrolą ruchu lotniczego czy kontrakty rządowe. Dwutygodniowy przestój rządu to dość niskie koszty, ale miesięczny może już być widoczny w danych.

Czy są prognozy, jak długo potrwa zamknięcie rządu?

W 2018 r. potrwało to 35 dni. Teraz sytuacja wygląda podobnie. Obie partie twardo stoją na swoich stanowiskach. Możliwości kompromisu wydają się niewielkie. Tak naprawdę czekamy, aż na Kongres zacznie działać presja społeczna. Ta presja będzie narastać, ale nie zdziwiłbym się, gdyby to wszystko potrwało do końca miesiąca, może trochę dłużej.

Zamknięcie rządu to jedna sprawa. Inna, że Trump chce ciąć koszty administracji, czyli zwalniać ludzi. Czy przekłada się to na ogólne statystyki zatrudnienia?

Od kiedy Donald Trump objął urząd, każdego miesiąca obserwujemy spadek liczby pracowników rządowych, w szczególności federalnych. To ok. 10 tys. osób miesięcznie. Biorąc pod uwagę, że miesięcznie w całej gospodarce przybywało ok. 150 tys. nowych stanowisk, jest to zauważalne, ale nie zmienia całkowicie perspektyw rynku pracy. 100–200 tys. pracowników skorzystało z ofert wcześniejszej emerytury.

Odchodzą z rynku pracy, więc z tego powodu stopa bezrobocia nie rośnie.

Część zwolnionych zdołała już znaleźć nową pracę. Nie widzimy więc drastycznego skutku w danych, choć zatrudnienie co miesiąc hamuje.

Dziwna równowaga na amerykańskim rynku pracy

W jakim stanie jest ogólnie amerykański rynek pracy?

Szef Rezerwy Federalnej Jerome Powell mówi o „dziwnej równowadze”. I ona faktycznie jest dziwna. Mamy niski wskaźnik redukcji etatów. To dobra wiadomość: jeśli masz pracę, prawdopodobnie ją utrzymasz. Ale wskaźnik zatrudnienia jest również bardzo niski. To oznacza, że jak zostaniesz zwolniony, to nową pracę będzie ci trudno znaleźć. Ten problem widać wśród absolwentów uczelni.

Dlaczego tak się dzieje?

Firmy ograniczyły rekrutację właściwie w całej gospodarce. Rynek pracy jest dość kruchy: jeśli zwolnień byłoby więcej, to stopa bezrobocia mogłaby gwałtownie wzrosnąć. Dobra wiadomość jest taka, że na razie nic podobnego się nie dzieje. Cła nic takiego nie spowodowały. Nie widać, żeby firmy z ich powodu zwalniały ludzi. Inna sprawa, że przyrost zatrudnienia jest bardzo niewielki. Według ostatnich danych to tylko 29 tys. w skali miesiąca.

Czy widać wpływ polityki migracyjnej Trumpa na gospodarkę?

W ciągu ostatnich kilku lat mieliśmy wysokie wskaźniki imigracji. Po części dlatego odnotowaliśmy prawie 3 proc. wzrostu PKB w 2024 r. Na rynku pracy było wielu ludzi, nie wszystkich był on w stanie wchłonąć. Nie mamy jednak dokładnych danych na temat imigracji, tylko szacunki. Wygląda na to, że tempo wzrostu populacji znacznie spowolniło. Oznacza to, że w związku z wolniejszym przyrostem liczby osób na rynku pracy, bezpieczne dla inflacji tempo wzrostu gospodarki USA będzie niższe niż dotychczas. Przy założeniu, że inne czynniki nie ulegną zmianie, powinno to oznaczać niższą neutralną stopę procentową. To kolejny powód, dla którego Fed obniża stopy procentowe.

Czy AI to bańka spekulacyjna?

Kolejna sprawa: inwestycje zagraniczne. Czy Stany Zjednoczone stają się krajem przyjmującym inwestycje bezpośrednie? Są umowy z Japonią, Koreą i Unią Europejską. W Polsce mieliśmy ostatnio wyniki ankiety wśród firm, z których wynikało, że pierwszym wyborem dla naszego biznesu nie są Niemcy czy Czechy, lecz właśnie USA.

Wiele aspektów, które uczyniły kraj atrakcyjnym miejscem do inwestowania, wciąż istnieje. Nadal mamy silny rynek kapitałowy, wysokie wskaźniki wzrostu i bardzo elastyczny rynek pracy. Kiedy po raz pierwszy ogłoszono cła, były obawy, że polityka USA stanie się mniej przewidywalna, co sprawi, że kraj będzie mniej atrakcyjnym miejscem dla inwestycji. A taryfy pod pewnymi względami czynią Stany Zjednoczone bardziej atrakcyjnym miejscem docelowym. Widać to wyraźnie w przypadku branży farmaceutycznej: administracja stwierdziła, że firmy budujące fabryki i zakłady produkcyjne w USA nie będą podlegać wyższym cłom. Albo w produkcji samochodów, gdzie w odniesieniu do niektórych krajów są niższe stawki do pewnego limitu. Ich przekroczenie wiąże się z wyższym cłem, co zachęca do produkcji w USA.

Andrew Hollenhorst (Citigroup) w trakcie wywiadu dla DGP
ikona lupy />
Andrew Hollenhorst w trakcie wywiadu dla DGP / Materiały prasowe
Jaki wpływ mają inwestycje w AI na gospodarkę? Jak wygląda perspektywa krótko- i długoterminowa? W przypadku tej drugiej można się zastanawiać nad wpływem na rynek pracy, inflację, stopy procentowe...

W krótkiej perspektywie AI to bodziec do inwestycji: centra danych, technologia, układy scalone. To przyczynia się do wzrostu PKB, ale to zmiana o dziesiąte części punktu procentowego. Pojawiają się analizy, które tłumaczą wzrost gospodarczy sztuczną inteligencją, ale w USA 70 proc. PKB to wydatki konsumpcyjne.

Wpływ na wzrost to co innego.

Bez wątpienia inwestycje w sztuczną inteligencję rosną dynamicznie. To wspiera gospodarkę, tyle że nie po stronie zatrudnienia. Jeśli pomyślimy o centrum danych, to do jego budowy niezbędni są ludzie, ale liczba osób potrzebnych do obsługi tego centrum nie jest już tak duża.

W krótkim terminie jest też pytanie, czy te inwestycje w AI to nie jest bańka spekulacyjna.

Jesteśmy na etapie, w którym firmy są nagradzane za samo ogłaszanie, że zwiększają nakłady na sztuczną inteligencję. Pozytywne jest to, że takie inwestycje koniec końców przynoszą korzyści społeczeństwu: w przyszłości na pewno będziemy potrzebować dużych zasobów związanych z AI.

Kiedyś tak, ale na razie możemy mieć coś podobnego do bańki dot-com z lat 2000–2001.

Do tego właśnie zmierzam. Pytanie, czy to się tak nie skończy: nadmierne inwestycje na początku, a potem okres nadwyżki mocy. Myślę, że grozi nam podobny cykl.

Jaki będzie długoterminowy wpływ?

W dłuższej perspektywie AI to kolejna technologia pozwalająca na oszczędność pracy. Jak komputery czy internet. Jeśli można wykonać więcej pracy mniejszą liczbą osób, to gospodarka staje się bardziej wydajna. I można osiągnąć silniejszy wzrost przy niższej inflacji.

Jeśli patrzymy od strony podaży. Jeśli zaś spojrzymy od strony popytu, to mamy mniej ludzi i mniej zakupów.

To jest ten negatywny aspekt. Wszystko będzie zależało od tempa wdrażania nowej technologii. Komputery i internet były ogromną zmianą dla gospodarki, ale ich upowszechnienie zajęło dużo czasu. Rynek pracy się dostosował. Pracownicy przemieścili się w jego obrębie, system edukacji został dostosowany tak, aby szkolić ludzi do istniejących zawodów. Problem ze sztuczną inteligencją polega na tym, że w pewnych sektorach tempo rozwoju technologicznego jest tak szybkie, że po skończeniu studiów okazuje się, że zdobyte umiejętności nie będą już potrzebne. Może to być poważny problem dla gospodarki i społeczeństwa.

Trump kontra Fed. Stopy procentowe będą trochę niższe

Wróćmy do tu i teraz. Trump kontra Fed. Prezydent chce niższych stóp procentowych. Od miesięcy krytykuje Jerome’a Powella. Niedawno próbował odwołać członkinię kierownictwa Rezerwy Federalnej. Jaki będzie ostateczny wynik tego konfliktu?

Jest tu sporo zmiennych. Kadencja prezesa Powella kończy się w połowie przyszłego roku. Wiadomo, że prezydent wyznaczy nowego prezesa Rezerwy Federalnej. Otwarte pozostaje pytanie, czy usunięcie Lisy Cook z Rady Gubernatorów (bank centralny USA – red.) było zgodne z prawem. Kwestię tę rozstrzygnie Sąd Najwyższy. Inna sprawa, że nie jestem pewien, czy w obecnej sytuacji ma to duże znaczenie dla kierunku polityki pieniężnej. Prezydent chce obniżki stóp procentowych, a Lisa Cook je popiera.

Docelowa stopa procentowa Fedu będzie niższa, niż można by się spodziewać bez interwencji Trumpa?

Trump mianował pierwszą nową osobę do Rady Gubernatorów – Stephena Mirana. Jeśli spojrzeć na rekomendacje nowego członka dotyczące polityki banku centralnego na 2025 r., widać, że chce on dość agresywnie obniżyć stopy. Ale jego prognoza na 2026 r., chociaż dość niska, nie odstaje mocno od przewidywań innych członków Federalnego Komitetu Otwartego Rynku. To by sugerowało, że gdyby Trump wymienił wszystkich członków Rady Gubernatorów, stopy ostatecznie mogłyby być nieco niższe, ale nie byłaby to jakaś wielka zmiana. ©Ⓟ