- W dyskusji nad wieloletnim budżetem Unii Polska chce forsować jak największe i zdecentralizowane fundusze z polityki spójności - uważa Jacek Karnowski, sekretarz stanu w Ministerstwie Funduszy i Polityki Regionalnej, były prezydent Sopotu.
Po ujawnieniu planu likwidacji przez Komisję Europejską ponad 500 programów operacyjnych na rzecz 27 programów krajowych pojawiły się głosy, że Ursula von der Leyen zabija samorządy – pan jako samorządowiec zgodziłby się z tą opinią czy to burza w szklance wody?

Ja bym odpowiedział, może trochę ostro, że to jest po prostu niszczenie podstaw Unii Europejskiej. Jako dowód podałbym fakt, że w wyborach krajowych mamy znacznie wyższe frekwencje niż w europejskich. Jeśli ludzie mają popierać działania UE, to muszą czuć, że są traktowani podmiotowo, a nie przedmiotowo. A jeżeli są podmiotem, to powinni mieć prawo wypowiadania się także w kwestii finansów. Obecnie tworzenie regionalnych programów odbywa się w formie konsultacji między zarządem województwa a władzami gminnymi, powiatowymi, organizacjami pozarządowymi czy też przedsiębiorcami. Na poziomie centralnym zdecydowanie mniej osób będzie zaangażowanych w ten proces, co będzie rzutować na jakość konsultacji.

Spodziewaliśmy się, że UE nie zamierza już decentralizować struktury środków unijnych. To bardzo zły kierunek, który będzie jej szkodził. A warto podkreślić, że w ramach obecnej perspektywy finansowej 2021–2027 w Polsce, jeszcze mocniej niż dotychczas, postawiliśmy na decentralizację zarządzania środkami unijnymi. Ponad 33,5 mld euro, czyli ok. 44 proc. wszystkich środków, zarządzanych jest bezpośrednio przez samorządy wojewódzkie w ramach programów regionalnych (w perspektywie finansowej 2014–2020 było to ok. 41 proc.). Jest to najwyższy poziom decentralizacji funduszy w ramach polityki spójności od czasu akcesji Polski do UE. Dzięki temu to regiony decydują – w ramach ustalonych celów – jakie przedsięwzięcia będą realizować.

To dlaczego pana zdaniem Ursula von der Leyen zdecydowała się na taką propozycję? To kwestia większej elastyczności wydatków i zrzucenia pełnej odpowiedzialności na rządy?
ikona lupy />
Jacek Karnowski, sekretarz
 stanu w Ministerstwie Funduszy i Polityki Regionalnej, były prezydent Sopotu / Materiały prasowe / fot. Materiały prasowe

Pamiętam, że jak wstępowaliśmy do Wspólnoty, mówiło się o Unii Europejskiej regionów… Teraz będzie się mówiło o Unii Europejskich państw. Tymczasem decentralizacja środków UE pozwala na ich lepsze dopasowanie do potrzeb występujących na terytorium danego województwa. Z natury rzeczy samorządy, które są bliżej swoich mieszkańców, mają lepsze rozeznanie, jakie są ich problemy i oczekiwania. Samorządy wielokrotnie postulowały też, żeby pieniądze dawane miastom czy regionom, nieraz nielubianym politycznie przez centralę, wyodrębnić. Teraz Komisja Europejska idzie jednak w przeciwnym kierunku. Z jej perspektywy to jest łatwiejsze rozwiązanie, bo mielibyśmy 27 programów, a nie tak jak teraz – kilkaset. Jestem jednak przekonany, że polityki spójności całościowo nie da się zamknąć, ale pewnie znacznie ją ograniczyć. To oczywiście zły pomysł, nie tylko dla Polski, lecz także dla innych państw południowej i wschodniej Europy. To również zły pomysł dla państw, które dopiero mają przystąpić do Unii.

Czy państwa członkowskie nie mają żadnej mocy, żeby jednak storpedować ten pomysł?

Ostatnio byłem na spotkaniu przedstawicieli Europejskiego Komitetu Regionów m.in. z Francji, Włoch, Niemiec, Polski. Wszyscy mówili tam jednym głosem, że są przeciwko centralizacji środków unijnych. Cieszę się, że polski rząd prezentuje w tej sprawie stanowisko sceptyczne i mam nadzieję, że tak będzie do końca. Mieszkańcy powinni czuć, jaką wartością dla ich rozwoju jest Zielony Ład czy proces cyfryzacji UE. Robienie tego bez udziału struktur lokalnych byłoby wielkim błędem.

KE do połowy przyszłego roku ma przedstawić projekt wieloletnich ram finansowych na lata 2028–2034. Czy Warszawa będzie składać też swoje propozycje?

Propozycja Polski jest przede wszystkim taka, żeby nie zmniejszać funduszy polityki spójności i żeby dalej je decentralizować. Ten wieloletni budżet unijny na lata 2028–2034 musimy też przystosować do wielu wyzwań terytorialnych – w tym zwrócić uwagę na zróżnicowanie wewnątrz regionów. Tu dobrym przykładem jest Warszawa i Mazowsze. Będziemy także zabiegać o utrzymanie zasady pomocniczości i subsydiarności, bo one stanowią fundamenty UE.

W ostatnich trzech perspektywach finansowych, czyli wszystkich, w których partycypowaliśmy, byliśmy liderem w przyznawaniu pieniędzy na spójność – to było w szczytowym momencie ponad 70 mld euro, gdy kolejne na liście państwo otrzymywało o wiele mniej – utrzymamy tak ambitne środki w nowej perspektywie?

Obecnie nie jesteśmy w stanie określić wielkości środków z polityki spójności dla Polski po 2027 r. Wpływa na to wiele czynników. Polska rozwija się w szybkim tempie, także dzięki środkom unijnym. Mamy coraz większy PKB per capita, niektóre z naszych miast, tj. Warszawa czy Wrocław, przewyższają średnią unijną. Natomiast w peryferyjnych częściach różnych województw fundusze europejskie nadal będą bardzo potrzebne. Ale nie oszukujmy się – jak UE zostanie rozszerzona, to wejdą do niej państwa i regiony znacznie biedniejsze od Polski, które staną się głównymi beneficjentami funduszy polityki spójności.

Czy samorządy pana zdaniem są gotowe na to, żeby poradzić sobie bez tych pieniędzy, otrzymując np. 20–30 proc. obecnych środków?

Niektórzy marszałkowie województw zaczęli już tworzyć instrumenty zwrotne. Pamiętajmy jednak, że niezależnie od pieniędzy na spójność korzystamy też – tak samo jak wszystkie inne państwa Unii Europejskiej – na jednolitym rynku. Po kolejnym rozszerzeniu będziemy też musieli się podzielić środkami unijnymi z nowymi państwami członkowskimi, także ze względu na nasze bezpieczeństwo. Jeśli bowiem UE nie przyciągnie do siebie takich państw, jak: Mołdawia, Ukraina czy kraje bałkańskie, to pojawią się tam inni, niezbyt sympatyczni gracze.

A co z reformą polityki rolnej? Pana zdaniem dopłaty bezpośrednie w kolejnej perspektywie finansowej mogą zniknąć i zostać zastąpione jakimiś nowymi mechanizmami?

Myślę, że cała Unia i my wszyscy powinniśmy rozważyć, czy płacić komuś za to, że stał się posiadaczem kawałka ziemi i nic tam nie robi. Według mnie istnieje potrzeba pewnej restrukturyzacji wydatków po to, żeby nie było dawania pieniędzy za nic, tylko za konkretne zmiany wprowadzane w gospodarstwach.

Wciąż jesteśmy największym beneficjentem netto w UE – dwa lata temu byliśmy prawie 12 mld euro na plusie, w zeszłym roku 8,2 mld euro. Kiedy pana zdaniem realnie staniemy się płatnikiem netto?

Nie wiemy, kiedy to nastąpi, ale pamiętajmy, że UE to zdecydowanie więcej niż tylko transfery finansowe. Dlatego dobrze byłoby, żebyśmy umieli się wykazać też pewną solidarnością w relacjach z innymi państwami, bo ostatecznie wszyscy będziemy czerpać korzyści z jednolitego europejskiego rynku. Mam nadzieję, że w Polsce będą wówczas rządzić partie proeuropejskie, które doskonale zdają sobie sprawę, jakie korzyści wynikają z naszego członkostwa, i nie traktują UE tylko jako bankomat.

Składki narodowe zawsze budzą kontrowersje, ale podobnie jest z podatkami na poziomie UE czy wreszcie wspólnym długiem – jest szansa pana zdaniem na znaczne zwiększenie wpływów do budżetu?

Dyskusja o przyszłości budżetu UE to bardzo duże wyzwanie. Poza wpłatami państw członkowskich składa się na niego wiele innych elementów, jednym z nich są np. cła na towary z państw trzecich. Obecnie trwa debata na temat tego, jak m.in. za pomocą ceł z jednej strony chronić rynek europejski, z drugiej zaś – wspierać reindustrializację państw UE. Jej kolejnym aspektem są przyszłe, nowe przychody – czy i w jakim wymiarze będą one wprowadzone oraz kogo i co będą obciążały. Kwestia finansowania dalszego rozwoju Europy z wykorzystaniem wspólnego długu to bardzo złożone zagadnienie. Zanim jakiekolwiek decyzje w tym zakresie zostaną podjęte, musimy osiągnąć porozumienie ws. mechanizmów spłaty obecnego zadłużenia na potrzeby KPO oraz przygotować mechanizm spłaty potencjalnych przyszłych zadłużeń. Pod warunkiem jednak, że będą to pożyczki na innowacje, a nie na bieżące wydatki.

W międzyczasie pracują też środki z KPO – czy jest pana zdaniem szansa, że nie uda się wszystkich reform zrealizować i wydać wszystkich pieniędzy?

KPO zostało bardzo dobrze zaimplementowane przez nasze ministerstwo i inne resorty. Wydatkowanie tych środków idzie pełną parą. Jestem przekonany, że wydamy szczególnie część dotacyjną KPO. Co do pożyczek, to zobaczymy jeszcze, ile z nich zaciągniemy, a z ilu zrezygnujemy wobec braku możliwości efektywnego zainwestowania tych pieniędzy. Jeszcze do niedawna panował też pewien niepokój wśród samorządów czy przedsiębiorców dotyczący wkładów własnych. Jednak reforma ministra finansów Andrzeja Domańskiego, na szczęście podpisana przez Prezydenta RP, zagwarantowała samorządom sporą przewidywalność ich dochodów.

A dyskusja o ewentualnym przedłużeniu obowiązywania Funduszu Odbudowy jest już zupełnie martwa?

Takie pomysły pojawiają się co jakiś czas z różnych stron, ale to prawie niemożliwe – wymagałoby bowiem zgody wszystkich państw członkowskich, o co może być niezmiernie trudno. Natomiast to, na czym nam zależy i o czym rozmawiamy z KE, to możliwość pewnego przedłużenia realizacji płatności z KPO na rzecz odbiorców, żeby dać im nieco więcej czasu na dokończenie projektów. ©℗

Rozmawiał Mateusz Roszak