Wyjście Wielkiej Brytanii z UE ułatwi powstanie wspólnych sił zbrojnych. Ale jest wiele niejasności w kwestii ich funkcjonowania
Zaledwie kilka dni po tym, jak Wielka Brytania opowiedziała się w referendum za wyjściem z Unii Europejskiej, w Brukseli pojawiły się pomysły ściślejszej integracji pozostałych państw członkowskich, w tym stworzenia wspólnej unijnej armii. Według ich autorów Unia nie może być w kwestii obronności uzależniona od NATO i powinna się usamodzielnić. Poparcie dla armii unijnej, choć niezastępującej wojsk narodowych, zadeklarował w rozmowie z „Rzeczpospolitą” także Jarosław Kaczyński.
– Potrzebujemy wspólnej kwatery głównej i koalicji krajów działających na zasadzie stałej współpracy zgodnie z unijnymi traktatami. Z tej grupy później może się wykształcić armia UE – powiedział dziennikowi „Die Welt” Elmar Brok, szef komisji spraw zagranicznych Parlamentu Europejskiego. Z kolei na unijnym szczycie, na którym omawiano skutki Brexitu, Federica Mogherini, wysoka przedstawiciel UE ds. zagranicznych i polityki bezpieczeństwa, przedstawiła dokument nazwany Globalną Strategią UE.
„Jako Europejczycy musimy wziąć większą odpowiedzialność za nasze bezpieczeństwo. Musimy być gotowi i zdolni do odstraszania, reagowania i bronienia się przed zagrożeniami zewnętrznymi. Wprawdzie NATO istnieje po to, by bronić swoich członków, z których większość jest w Europie, przed atakiem zewnętrznym, ale Europejczycy muszą być lepiej wyposażeni, wyszkoleni i zorganizowani, by w decydującym stopniu włączyć się do takich działań, a także by działać niezależnie, jeśli zajdzie taka potrzeba” – napisano w strategii. Dokument przygotowywano wcześniej, ale nie chciano go upubliczniać przed brytyjskim referendum, by nie dodawać argumentów zwolennikom Brexitu. Co prawda nie pojawia się w nim zwrot „armia UE”, bo do jej powstania niezbędna byłaby zmiana traktatów, ale jego sens do tego się sprowadza.
Wyjście Wielkiej Brytanii teoretycznie przybliża powołanie unijnych sił zbrojnych, bo ich polityka obronna pozostaje w gestii państw członkowskich, a zmiana tego stanu wymaga jednomyślnej zgody, czego Londyn nie chciał. Ale nadal pozostaje wiele niewyjaśnionych pytań i trudno sobie wyobrazić, jak taka armia miałaby funkcjonować bez wcześniejszego przekształcenia UE w państwo federalne, a na to część państw członkowskich się nie zgadza. Nie wiadomo np., kto miałby decydować o użyciu sił zbrojnych w sytuacji, gdy interesy państw członkowskich bywają wzajemnie sprzeczne. Nie wiadomo, czy Francja przekaże kontrolę nad posiadaną bronią jądrową i kto będzie za nią odpowiedzialny.
Nikt nie wie, co zrobić z państwami, które są neutralne, jak Austria czy Szwecja, ani jak zareagować w sytuacji, gdy nastąpi podział Unii na tych, którzy chcą się ściślej integrować, i pozostających na uboczu, a konflikt dotyczyłby państwa z tej drugiej grupy. Nieuniknione byłyby spory o finansowanie takiej armii i jej relacje z NATO. Można się zgodzić z zawartym w strategii wezwaniem do zwiększenia wydatków na obronność, ale skoro zdecydowana większość europejskich członków NATO nie wywiązuje się z przyjętych ustaleń, by przeznaczać na ten cel minimum 2 proc. PKB, nie ma żadnej gwarancji, że te kraje będą chciały dawać pieniądze na unijną armię.
Pomysły wspólnej polityki obronnej sięgają zresztą początków integracji europejskiej. W 1950 r. – czyli zanim nawet powstała Europejska Wspólnota Węgla i Stali – ówczesny premier Francji René Pleven zaproponował stworzenie wspólnych sił zbrojnych Francji, Włoch, Belgii, Holandii, Luksemburga i RFN. Ich narodowe części składowe wprawdzie podlegałyby swoim rządom, ale całość miała mieć wspólny budżet, jednolitą organizację i uzbrojenie. Projekt jednak został odrzucony przez francuski parlament. Te same sześć państw oraz Wielka Brytania stworzyły w 1954 r. Unię Zachodnioeuropejską, która miała koordynować współpracę wojskową, ale bez funkcji integracyjnych.
Ponieważ jednak funkcje obronne w Europie Zachodniej przejęło NATO, Unia Zachodnioeuropejska nie odegrała większej roli. Wspólną politykę zagraniczną i bezpieczeństwa, która stanowi jeden z filarów UE, powołano dopiero w 1992 r. na mocy przyjętego wówczas traktatu z Maastricht. Niemniej jednak ogranicza się ona do koordynacji różnych działań, wspólnych misji zagranicznych, tworzenia wspólnych oddziałów, czyli współpracy uzupełniającej istniejące armie narodowe. Powstanie zastępującej je jednolitej armii wydaje się równie odległe jak przekształcenie obecnej unii w jednolity organizm państwowy.
Kto decydowałby o użyciu siły, gdy interesy państw byłyby rozbieżne?