Niezdecydowanych, jak głosować w referendum, za wyjściem z UE prędzej przekonają popularni politycy konserwatystów niż lider UKIP Nigel Farage. Będą mówić o korzyściach gospodarczych i uwolnieniu od jarzma.
To, że głównymi twarzami kampanii na rzecz wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej będą minister sprawiedliwości Michael Gove i burmistrz Londynu Boris Johnson, a nie lider Partii Niepodległości Zjednoczonego Królestwa Nigel Farage, zwiększa szanse brexitu. A w sytuacji, gdy liczba jego zwolenników i przeciwników jest taka sama, to może to mieć ogromne znaczenie.
Brytyjska komisja wyborcza rozstrzygnęła w zeszłym tygodniu, które z kampanii przed czerwcowym referendum w sprawie dalszego członkostwa kraju w Unii zyskają status wiodących. W obozie zwolenników pozostania w UE nie było konkurencji, bo jedyny wniosek złożyła ponadpartyjna grupa Britain Stronger in Europe, której liderem jest Stuart Rose, były prezes Marks & Spencer, ale czołową postacią będzie premier David Cameron. Ze strony zwolenników wyjścia wpłynęły trzy wnioski – od ponadpartyjnej grupy Vote Leave, od grupy Grassroots Out, w której główne role ogrywają Farage i jego UKIP, oraz od koalicji związków zawodowych i socjalistów TUSC.
W tej rywalizacji nie chodzi tylko o prestiż. Miano wiodącej kampanii oznacza możliwość wydania na kampanię do 7 mln funtów, dotację z budżetu w wysokości 600 tys. funtów, bezpłatne dostarczanie ulotek do wszystkich gospodarstw domowych w kraju oraz ogłoszenia w publicznych mediach, podczas gdy dla pozostałych kampanii limit wydatków wynosi 700 tys. funtów. Komisja uznała, że lepiej przygotowana i bardziej reprezentatywna jest Vote Leave, choć jej przewaga nad Grassroots Out nie była duża (TUSC się w tej rozgrywce nie liczyła). Po decyzji komisji część działaczy Grassroots Out mówiło o zaskarżeniu jej do sądu i pojawiły się nawet spekulacje, że w takim wypadku być może będzie konieczne przesunięcie referendum na październik, ale to raczej mało prawdopodobny scenariusz.
– Niezależnie od tego, która kampania została wybrana, UKIP zawsze będzie odgrywać w niej kluczową rolę, bo jest jedyną ogólnokrajową partią opowiadającą się za wyjściem z UE. Zawsze chciałem, żeby wszyscy opowiadający się za wyjściem byli razem, i zrobię wszystko, co mogę, by tak się stało – zadeklarował w dość koncyliacyjnym tonie Farage.
Jednak fakt, że wygrała konkurencyjna kampania, może tylko pomóc brexitowi. UKIP popiera w sondażach kilkanaście procent Brytyjczyków (w zeszłorocznych wyborach partia dostała 13 proc. głosów) i powyżej tego poziomu na razie nie potrafi przeskoczyć, zaś mówiący nieustannie o zalewie imigrantów Farage jest politykiem mającym duży elektorat negatywny. Mimo że w Grassroots Out są także pojedynczy politycy z innych partii (m.in. były konserwatywny minister obrony Liam Fox), ta kampania jest i pozostanie kojarzona z UKIP, więc trudno byłoby jej przyciągnąć niezdecydowanych wyborców środka.
Inaczej jest w przypadku Vote Leave, która faktycznie jest kampanią bardziej ponadpartyjną i poza eurosceptyczną frakcją konserwatystów zauważalne role ogrywają w niej politycy z innych ugrupowań (torysi oficjalnie pozostają neutralni, z kolei laburzyści i liberalni demokraci są za członkostwem w Unii, ale część ich polityków popiera brexit). Ponadto czołowe postaci tej kampanii będą raczej przyciągać niezdecydowanych wyborców, niż odstręczać, jak w wypadku Farage’a. Chodzi zwłaszcza o Gove’a i Johnsona. Obaj piastują ważne stanowiska, są bardzo popularni, często wymieniani jako potencjalni następcy Davida Camerona, a ich poparcie dla wyjścia z Unii zostało uznane za czynnik mogący zdecydować o wyniku. Ale tyczy się to też współprzewodniczącej kampanii, powszechnie cenionej laburzystowskiej deputowanej Giseli Stuart.
Wreszcie, jak się oczekuje, Vote Leave nie będzie się skupiać jedynie na imigracji, co jest głównym tematem Farage’a, tylko prowadzić kampanię znacznie szerzej i akcentować pozytywne aspekty wyjścia z Unii, takie jak większa suwerenność kraju, uwolnienie się od brukselskich regulacji, potencjalne korzyści gospodarcze, co ma szanse trafić do szerszego grona wyborców.
Tych, których można jeszcze przekonać, jest sporo. Według dwóch zeszłotygodniowych sondaży liczba zwolenników i przeciwników pozostania w Unii jest obecnie taka sama: w jednym z nich po 35 proc., w drugim – po 39 proc. To oznacza, że 20–30 proc. Brytyjczyków wciąż nie wie, jak zagłosuje.