Od lat 90. przez nasz kraj przetoczyła się duża grupa muzułmańskich uchodźców – Czeczenów. Ich historia jest podobna do losów przybyszów z Bliskiego Wschodu. Czego nauczyliśmy się dzięki ich obecności i jak oni poradzili sobie w Polsce?
Polska jest krajem rasistowskim, a nowym celem mowy nienawiści stali się muzułmanie – twierdzą autorzy raportu Europejskiej Komisji przeciw Rasizmowi i Nietolerancji (ECRI). Jednak Marek Orzechowski, mieszkaniec Brukseli i autor książki „Mój sąsiad islamista”, uważa, że to krzywdzące nadużycie. Przypomina, że jako społeczeństwo przez wiele lat odcięte od świata mamy niewielkie doświadczenie w kontaktach z obcymi. Nie rozumiemy, że życie z inną kulturą oznacza ustąpienie im trochę miejsca, a jeżeli przybysze są inteligentni i pracowici – nawet więcej. Bo wtedy, zdaniem Orzechowskiego, obcy nie będą chcieli wypełnić luki w strukturze społecznej państwa, tylko raczej zająć miejsce rodowitego mieszkańca.
W Polsce od niedawna mówi się, że luka istnieje, bo imigranci z Ukrainy mogliby nie tylko pozytywnie wpłynąć na polską demografię, lecz także zająć stanowiska niskopłatne lub wymagające określonej specjalizacji. I choć wydaje się, że sprowadzenie zupełnie obcych kulturowo ludzi jest Polakom nieznane – to nieprawda. Mamy już za sobą doświadczenie, do którego możemy się odwoływać, dyskutując o przyjęciu uchodźców z Syrii, Iraku czy Afganistanu. To masowy napływ do Polski Czeczenów w latach 90.
Dziś ich obecność i względna bezproblemowość są przywoływane przez zwolenników otworzenia granic dla uchodźców. Doszukują się oni analogii między przybyszami wtedy i obecnie, chociażby z tego powodu, że są tego samego wyznania. Co więcej, Czeczeni to bardzo zamknięta grupa z traumatycznymi doświadczeniami wojennymi. Część z nich, wyjeżdżając ze swojego kraju, nie zna odmiennych religii i kultur, część jest analfabetami, inni nie potrafią żyć w świecie bez konfliktu. Ich upragnionym kierunkiem są zachodnie kraje, jawiące się im jako świat nie tylko bezpieczny, lecz jako raj na ziemi ze znakomitymi warunkami socjalnymi i pracą. I choć Czeczeni byli dotknięci sowieckim systemem laicyzacji i sami nazywali się „nowoczesnymi” muzułmanami, są najbliższym odzwierciedleniem przybyszów, którzy w najbliższych latach będą emigrować do nas z Bliskiego Wschodu.
To doświadczenie tym bardziej istotne, że od upadku ZSRR zaledwie 12 proc. Polaków miało jakikolwiek bezpośredni kontakt z muzułmaninem.
W czasach Polski Ludowej Czeczeni pojawili się u nas jako żołnierze w bazach sowieckich. Na początku lat 90. jako tzw. reketerzy – wymuszający haracze od przybyszów ze Wschodu. Z kolei w drugiej połowie lat 90. – będąc uchodźcami wojennymi. Intensywność wahań ich liczby miała zawsze związek z konfliktami z Rosją bądź przemianami politycznymi w Polsce. W 1994 r., po wybuchu pierwszej wojny rosyjsko-czeczeńskiej, złożono zaledwie dwa wnioski o azyl w Polsce, a w ciągu następnych pięciu lat – 181. Jednak seria zamachów w 1999 r. dokonanych w Rosji przez czeczeńskich ekstremistów była pretekstem dla prezydenta Władimira Putina do odwetu. Polska, popierając Czeczenów w ich walce przeciwko Rosji, bez większych kontrowersji zaakceptowała ich przybycie. Tym samym liczba uciekinierów do Polski zaczęła rosnąć z roku na rok (1999 r. – przyjechało 58 osób, 2000 r. – 761 osób, 2001 r. – 1111 osób).
Duży wzrost zaobserwowaliśmy też w 2007 r. po wstąpieniu do strefy Schengen (przybyło 8415 Czeczenów). Największy boom nastąpił jednak w 2013 r., kiedy niemiecki Federalny Trybunał Konstytucyjny zagwarantował świadczenia socjalne uchodźcom na takim samym poziomie jak niemieckim obywatelom. Naturalne więc było, że Republika Federalna stanie się dla nich najbardziej pożądanym krajem do życia. Pierwszym krajem Unii Europejskiej na ich drodze do upragnionego celu była Polska. To dlatego właśnie u nas liczba wniosków o azyl ze strony obywateli Federacji Rosyjskiej wzrosła nagle do 12,5 tys. Dla porównania w 2014 r. wniosków złożono 4,1 tys., a w 2015 r. – 7,5 tys. Połowę wnioskodawców stanowiły kobiety – to największy odsetek w Europie.
Wśród uchodźców przyjeżdżających w 2013 r. był Mamed Muschanow, obecnie pracownik Fundacji Ocalenie. Dotarł do Polski sam, bez rodziny i znajomych. – Chciałem żyć w miejscu, w którym nie łamie się praw człowieka, można czuć się bezpiecznie oraz ma się jakiekolwiek perspektywy. I w Polsce tak jest – mówi. Ma 33 lata i świetnie mówi po polsku, choć przebywa u nas zaledwie od dwóch lat.
Mamed nie jest jedynym młodym człowiekiem, który postanowił zmienić swoje życie na lepsze, wyjeżdżając na Zachód. Bo mimo że przez Polskę od lat 90. przewinęło się blisko 80 tys. Czeczenów, byliśmy dla nich tylko przystankiem. – Oni nie rozmyli się w tłumie ani nie zasymilowali, tylko przenieśli. Głównie do Niemiec, Belgii i Austrii – mówi Marek Orzechowski. W Belgii liczbę Czeczenów szacuje się na 50 tys., w Austrii – 30 tys. (z czego aż połowa mieszka w Wiedniu). Według eksperta stanowią pilnie obserwowaną grupę. – Bo tworzą nie tylko własne mafijne struktury, mają rozległe przestępcze siatki, lecz i wykazują dużą skłonność do udziału w dżihadzie – twierdzi Orzechowski. I dodaje, że wielu z nich pojechało nawet do Syrii, by walczyć po stronie Państwa Islamskiego.
Mamed też na początku pojechał do Belgii, bo byli już tam jego znajomi. – Po dwóch miesiącach deportowano mnie do Polski jako pierwszego kraju, w którym uzyskałem status uchodźcy, zgodnie z Dublin II – mówi. To system istniejący od 2003 r. w Unii Europejskiej. Przewiduje, że odpowiedzialność za rozpatrywanie wniosku azylowego spoczywa na pierwszym kraju Unii, którego granicę przekroczył uchodźca. Mamedowi na początku wydawało się, że zaświadczenie otrzymane od polskiej Straży Granicznej upoważnia do podróżowania bez ograniczeń po całym regionie. Podobno wiele osób myślało tak samo. I choć uchodźcy nie są aż tak dobrze poinformowani o aspektach prawnych, wiedzą dokładnie to, co chcą wiedzieć. Według Marka Orzechowskiego muzułmanie przekazują sobie plotki, że w Niemczech czeka na nich 800 tys. mieszkań. Kreują tym samym swoisty „german dream”.
Ale wysokie świadczenia to niejedyny powód, dla którego kraje zachodnie są bardziej atrakcyjnym celem niż Polska. Zgodnie z raportem „The Gallup Coexist Index 2009” muzułmanie najchętniej mieszkaliby w miejscu wielokulturowym. Według dr hab. Katarzyny Górak-Sosnowskiej z Instytutu Filozofii, Socjologii i Socjologii Ekonomicznej Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie to jak najbardziej zrozumiałe. – W państwach Europy Zachodniej łatwiej jest znaleźć pomoc, a w urzędach znajdują się osoby mówiące w innym języku niż urzędowy danego kraju – przekonuje. Zdaniem ekspertów dodatkowym czynnikiem migracji na Zachód są też stare kontakty pomiędzy prowincją i metropolią z czasów kolonialnych, co nie dotyczy takich krajów jak Polska. Ponadto nasza homogeniczna kultura może w większym stopniu wymuszać na przybyszach dostosowanie się do określonego modelu życia.
A jednak część Czeczenów została. Ale nie ma dokładnych danych ilu. Fundacja Polskie Forum Migracyjne szacuje ich liczbę na 5–10 tys. Najwięcej mieszka w Łomży, dużo w Łodzi, Gdańsku i Warszawie.
Ci, którzy uzyskali status uchodźcy, trafili do ośrodków dla cudzoziemców. A tam życie nie wygląda tak, jak sobie to wymarzyli. Bo zgodnie z prawem nie wolno im pracować, muszą też wracać do placówki przed godziną 23. Często narzekają na warunki życia, opiekę medyczną i niskie świadczenia socjalne. Cudzoziemcy otrzymują: 9 zł dziennie na wyżywienie, 20 zł miesięcznie na środki higieny, 50 zł miesięcznie w ramach kieszonkowego oraz jednorazowo 140 zł na zakup odzieży. Uważają, że to mało. – Pieniędzy z pomocy raz wystarcza do następnego miesiąca, a raz nie. A trzeba kupić dzieciom obuwie, proszek do prania, jedzenie, mydło, pastę do zębów i szampon. To wszystko kosztuje. Zapomoga nie wystarcza na dwójkę dzieci. A one mają zachcianki. Chcą lody i słodycze. Nie rozumieją, dlaczego im odmawiam – żali się 27-letnia Kamisa, matka dwóch chłopców. W zależności od warunków w danym ośrodku kobiety narzekają też na jedną pralkę na pięć pięter oraz małe lodówki na kilka rodzin. A mężczyźni? Głównie na brak zajęć. – Kobiety mają co robić w związku z opieką nad dziećmi, my nie. Gdybyśmy mieli więcej pieniędzy, może moglibyśmy robić coś ciekawszego. A tak to człowiek się pokręci wokół i zaraz dzień się kończy. Jakbym chciał posiedzieć w więzieniu, to zostałbym w swoim kraju – mówi uchodźca.
Dlatego wielu z nich porównuje świadczenia z zagranicznymi i marzy o wyjeździe. – W Belgii, Holandii, Francji, Norwegii nasi chłopcy nie żyją jak w obozie. Mieszkają wspaniale, uczą się i żyją jak u siebie. Pracują w fabrykach czekolady i przy produkcji napojów. A tutaj nic nam nie dają. I uchodźcom nie wolno pracować. A jak się dostanie pobyt tolerowany, to wyrzucają bez jakiejkolwiek pomocy. Trudno jest zacząć życie w nowym kraju, nie znając dobrze języka – żali się jeden z uchodźców.
Nie ma jednak racji, bo tzw. pobyt tolerowany daje takie same przywileje korzystania z opieki społecznej jak wszystkim obywatelom polskim. Problem może leżeć gdzie indziej. Mamed uważa, że w Polsce długo czeka się na jakiekolwiek decyzje, zwłaszcza jeśli jest się imigrantem. Na domiar złego dobra wcześniej opieka medyczna faktycznie się pogorszyła. Przykładowo w Warszawie uchodźców obsługiwał szpital MSWiA. Obecnie zastąpiono go usługami placówki Petra Medica, założonej przez emerytowanego oficera GROM. Firma wygrała rozpisany przez Urząd do Spraw Cudzoziemców przetarg na świadczenie usług medycznych i konsultacji psychologicznych dla starających się o status uchodźcy, jednak jest przez nich źle oceniana. Nie inaczej jest z programem integracyjnym. Obejmuje on terapię psychologiczną i naukę języka polskiego. Mamed uważa, że program jest zbyt krótki, niedostosowany do potrzeb indywidualnych, a nauczycielom brakuje motywacji.
Z kolei pracownicy socjalni z powiatowych centrów pomocy rodzinie (PCPR) opisują Czeczenów jako grupę trudną. – Nie chcą podejmować się prac fizycznych i niskopłatnych, a kobiety sprzedają na bazarach soki i jedzenie przeznaczone w ramach pomocy dla ich dzieci – mówi pracowniczka PCPR. Twierdzi, że to osoby z niską motywacją do zmian, roszczeniowe i posiadające poważne braki w edukacji. A frustracja powoduje bójki i brak poszanowania dla infrastruktury sanitarnej i lokalowej. – Dewastują prysznice, zlewozmywaki, umywalki, sedesy. Kiedyś nawet wyrwali kaloryfer ze ściany – mówi pracowniczka ośrodka dla uchodźców.
Wygląda na to, że brak tolerancji działa w obie strony. Jedna z Czeczenek ubolewa, że musi wyrzucać całe mięso, które otrzymuje w ramach zapomogi, bo muzułmanie nie mogą jeść popularnej u nas wieprzowiny. – Wmawiają nam, że to drób. Ale my nie jesteśmy durniami! – bulwersuje się. Kierownictwo ośrodka dziwi się ich zachowaniu i reaguje nieczułym: „Nie chcecie jeść, to nie jedzcie”.
Mamed już w ośrodku postanowił działać, by poprawić swoją sytuację. – Pomagałem innym uchodźcom, współpracując ze Stowarzyszeniem Interwencji Prawnej, potem z Helsińską Fundacją Praw Człowieka. Następnie trafiłem do Fundacji Ocalenie, od niedawna dostałem tu pracę – mówi z nieukrywaną radością. Znalazł wśród Polaków przyjaciół i nie myślał więcej o wyjeździe na Zachód. Mówi, że w naszym kraju jest bezpiecznie, można się integrować i pracować, więc nie ma sensu jechać dalej. Ale nie wszyscy tak myślą. Zdaniem ekspertów w krajach, gdzie dostaje się pieniądze, nie trzeba się integrować. A paradoksalnie niższe świadczenia ułatwiają integrację. Bo to wymaga przystosowania się do funkcjonowania w danej rzeczywistości i samodzielnego zaspokajania swoich potrzeb. Można więc wnioskować, że jeśli ktoś jedzie po socjal, to z Polski wyemigruje dalej. Jednak nie dla każdego świadczenia socjalne mają znaczenie i tym dobrze żyje się w Polsce.
– Każdy kraj ma swoją ekonomię i budżet, więc nie powinno się ich porównywać pod względem świadczeń socjalnych – mówi Mamed. I dodaje, że w Belgii jeśli dostanie się status uchodźcy, trzeba uczyć się języka, integrować się i dopiero wtedy można podjąć pracę. Mowa o obowiązkowym w niektórych gminach obywatelskim programie integracyjnym. Zgodnie z jego zasadami trzeba uczęszczać przynajmniej na 80 proc. zajęć z języka holenderskiego lub francuskiego. Oprócz tego na imigrantów czekają zajęcia z kultury flamandzkiej i belgijskiego społeczeństwa, konsultacje zawodowe i indywidualnie ustalany program rozwoju. W Polsce po roku częściowo obowiązkowej integracji imigranci muszą sobie radzić sami. Dla Mameda to naturalne. – Jeśli nie będę nad sobą pracował, nic nie będę miał – stwierdza. Ale wie, że są ludzie, którzy oczekują czegoś od kogoś i to im bardzo utrudnia życie w każdym kraju. Młodzi mają jednak zupełnie inne cele i pragnienia. A co ze starszymi Czeczenami? Ci zostają w Polsce dla, nomen omen, świętego spokoju. – Podoba mi się życie w Polsce, bo tu jest jedna wiara katolicka. A we Francji i w Belgii ile jest wiar? Tamte kraje są zepsute, nie chcę, żeby moje dzieci wychowywały tam wnuki. Tutejsza katolicka wiara jest dobra – mówi 63-letnia Khedi. Inni pamiętają jeszcze wojnę, wobec tego samo to, że bomby nie spadają im na głowy i że mogą spokojnie spać w nocy, jest wystarczające.
Jak dogadują się z Polakami? Bywa różnie. W małych miejscowościach obecność kilkunastu Czeczenów potrafi wywołać prawdziwą rewolucję kulturalną. I mniejszość muzułmańska nie tyle izoluje się od innych, co jest izolowana. Uprzedzenia wzmacniane doniesieniami o okazjonalnych rozbojach czy kradzieżach zawsze kierowane są w stosunku do Czeczenów.
Choć samotni młodzi ludzie wyjeżdżają na Zachód z powodu lepszych perspektyw zatrudnienia, Polskę uznaje się za dobre miejsce do życia dla rodziny z dziećmi. Sąsiedzi Czeczenów oceniają ich jako bardzo pracowitych. – Podejmują się wielu zadań, gotują, sprzątają i pomagają pilnować dzieci. To dobrzy ludzie – mówi sąsiadka czeczeńskiej rodziny w Warszawie. Wspomina się też, że na niektórych osiedlach obecność czeczeńskich dzieci ożywiła otoczenie. – Znów coś się dzieje na trzepakach i słychać śmiech. Brakowało mi tego – mówi mieszkanka Białegostoku. I dodaje, że Czeczeni chwalą sobie u nas bezpieczeństwo. Bo tu doświadczają przemocy sporadycznie. Przykładowo po zamachach w USA 11 września 2001 r. dało się zauważyć falę niechęci wobec nich. – Polacy źle wtedy na nas patrzyli tylko za ciemniejszą skórę, oczy i włosy. Mojego męża tak pobito na bazarze, że musiał przejść operację żołądka. Zdarzało się, że rzucali w nas kamieniami. Zarówno w dorosłych, jak i w dzieci. Ludzie myśleli, że jak jesteśmy muzułmanami z Czeczenii, to jesteśmy też od razu terrorystami – mówi jedna z czeczeńskich matek.
W 2010 r. było też głośno o ośrodku dla uchodźców w Łomży. Mieszkańcy złożyli mnóstwo skarg na Czeczenów z powodu potencjalnego zagrożenia dla bezpieczeństwa. Placówka została zamknięta, a problemy rozprzestrzeniły się na inne ośrodki. Po kilku latach spokoju nadeszły dla nich gorsze czasy. Trafili na cenzurowane, kiedy w mediach podano informację, że Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego zatrzymała trzech Czeczenów podejrzanych o wspieranie działalności Państwa Islamskiego. Ponadto w internecie można znaleźć film z ośrodka dla uchodźców w Lininie (wieś w województwie mazowieckim, w gminie Góra Kalwaria), gdzie Czeczeni próbują narzucić islamskie zasady Ukraińcom i Gruzinom. Ale Mamed mówi, że to tylko słowa i nie są poparte żadnymi działaniami. Zna Czeczenów o radykalnych przekonaniach, ale oni nie mieszkają w Polsce. A trzech zatrzymanych ludzi wobec 10 tys. osób to według niego jak kropla w morzu.
Niemniej jednak faktem jest, że największe problemy społeczne i konflikty nie są związane z pierwszą falą uchodźców, lecz z dziećmi, które dorastały pełne frustracji. W stu polskich szkołach uczy się 900 dzieci cudzoziemców (370 stanowią Rosjanie pochodzenia czeczeńskiego). Dzieci cudzoziemców są zapisywane do najbliższych szkół z pomocą pracowników ośrodka. Z kolei cudzoziemcy, którzy mieszkają poza ośrodkiem, są zobowiązani zapisać dzieci do szkoły najbliższej ich miejscu zamieszkania. W ramach pomocy socjalnej Urząd do Spraw Cudzoziemców zapewnia podstawowe materiały niezbędne do nauki. W podstawówce w Berezówce na Lubelszczyźnie uczy się największa liczba dzieci cudzoziemców. Dyrektorka szkoły uważa, że niczym nie różnią się od polskich dzieci, mają takie same potrzeby, chcą się uczyć i chodzą systematycznie do szkoły. Do pomocy przydziela im się asystentów językowych. Mają też dodatkowe godziny nauki języka polskiego. Rzecz w tym, że nasze działania mogą nie być wystarczające.
Kolejne pokolenie uchodźców odkrywa radykalny islam. W naszym regionie to właśnie Czeczeni są najlepszym przykładem problemu radykalizacji. Przeszli bowiem od masowego powstania ludowego w swoim kraju do skrajnych postaw islamskich współcześnie. Zaostrzenie ich poglądów może wynikać z braku zaspokojenia swoich aspiracji niepodległościowych. W samej Czeczenii do dziś trwają sporadyczne starcia zbrojne, a Rosja utrzymuje na terenie kraju ok. 60 tys. żołnierzy. A czeczeński separatyzm zastępowany jest obecnie ideą islamskiego fundamentalizmu, który dąży do założenia tam islamskiego emiratu. Czeczeni są chętnie werbowani przez Państwo Islamskie do walk w Syrii. A reszta staje po drugiej stronie barykady w bratobójczej walce. Zdaniem Marka Orzechowskiego żadna inna grupa narodowościowa na Zachodzie nie straciła dobrego wizerunku tak szybko jak Czeczeni. Przytacza przykład zamachu w Bostonie z 2013 r., gdzie okazało się, że obaj zamachowcy pochodzą z Czeczenii.
Eksperci uważają, że radykalizm wymaga odpowiedniego zaplecza demograficznego. W Polsce takiego nie ma. Możliwe jednak, że podczas nadchodzących migracji z Bliskiego Wschodu na terytorium RP mogą wkroczyć także radykałowie walczący po stronie Państwa Islamskiego. Nie bez znaczenia jest też wpływ internetowych mediów społecznościowych oraz rekrutujących w nich przedstawicieli ISIS na rosnące w Polsce pokolenie Czeczenów. To one stanowią prawdziwe zagrożenie, ponieważ bardziej tradycyjne sposoby rekrutacji w Polsce są na razie nierealne. – Potrzebowaliby określonego sprzyjającego im środowiska, atmosfery nieingerencji, braku zainteresowania, musieliby liczyć na sojuszników i wspierające je grupy – mówi Marek Orzechowski. A w Polsce, według eksperta, nie można się ukryć, sąsiedzi są czujni, parafie dobrze działają, obcy rzuca się w oczy, a ludzie mają otwarte oczy.
Orzechowski twierdzi, że problem radykalizacji muzułmanów w Belgii wynikał z tego, że Belgów nie interesowało, kto mieszka obok nich. Ponadto struktura społeczna i narodowościowa miast odbiega tam dramatycznie od polskiej homogeniczności. Belgowie wciąż uważają, że ich kraj mógłby robić więcej, by ulżyć uchodźcom. W naszym słowo „uchodźca” stawia się obok „terrorysta”, a ludzie o śniadej karnacji stanowią potencjalne zagrożenie. I choć w naszym kraju nie dochodzi do wielu aktów przemocy wobec imigrantów, to każdy, nawet najmniejszy przypadek jest odnotowany przez media.
Zdaniem ekspertów doniesienia o radykalizacji Czeczenów mogą mieć wpływ na wzrost poparcia dla ugrupowań kwestionujących równouprawnienie różnych grup etnicznych i wyznaniowych w Polsce. Według Mameda radykalizacja muzułmanów to przede wszystkim kwestia nieodpowiedniego wychowania. Przyznaje, że ludzie czytają o dżihadzie i działaniach ISIS, ale nie wiedzą, co i czy cokolwiek mają z tą wiedzą zrobić. Twierdzi, że spotkał w meczecie Czeczena mieszkającego w Austrii, który mówił o mordowaniu niewiernych. Bardzo się o to pokłócili. Co ciekawe, Czeczen przyjechał w odwiedziny do znajomego Polaka.
Mamed bywa obiektem szykan. Słyszy, że nie jest prawdziwym muzułmaninem – bo nie nosi brody i ma przyjaciół wśród wyznawców innych wiar. Nie doświadczył za to nigdy żadnych nieprzyjemności w związku z byciem muzułmaninem wśród katolików. Dżihad ma dla niego zupełnie inne znaczenie niż to głoszone przez ISIS. – Nie rozumiem ludzi, którzy idą się wysadzić lub strzelać do kogoś. To nie jest część naszej wiary. Radykalny islam to bardziej kwestia dziwnej polityki – gdyba. A według niego najlepszym dżihadem jest edukacja innowierców poprzez słowa, nie karabiny. Pytany o radykalizację młodych mówi, że ludzie w wieku 15–20 lat mówią dużo o dżihadzie, nie wiedząc, co on za sobą niesie, bo kryje się pod postacią hejterskiego komentarza na forum bądź nieocenzurowanego filmiku z egzekucji. Mamed za ten stan rzeczy obarcza niski poziom edukacji wyniesiony albo bezpośrednio z Czeczenii, albo od rodziców. – W Czeczenii do tej pory są ludzie, którzy nie mają pojęcia, że istnieją na świecie jakiekolwiek inne wiary niż islam. Przyjazd do Europy jest dla nich niezmiennie bardzo szokującym doświadczeniem – opowiada Mamed.
Warto pamiętać, że szok kulturowy jest zatem z obu stron. A przestudiowanie naszych dotychczasowych doświadczeń z Czeczenami może pomóc nam oszczędzić sobie kłopotów z nowymi przybyszami. Czeczeni w Polsce to doskonały przykład migracji muzułmańskiej w niewielkiej skali, który może nas przygotować na dużo większe ruchy demograficzne w naszym kierunku. Warto też znać ludzi takich jak Mamed. Jego historia to przykład idealnej integracji z nowym otoczeniem. Mógłby być światełkiem w tunelu pokazującym, że obecność obcych może rzeczywiście wzbogacać kulturowo kraj przyjmujący. Mamed znalazł w naszym kraju wszystko, czego szukał: bezpieczeństwo, przyjaciół, pracę i samorealizację. Oczywiście kosztem integracji była jego częściowa asymilacja kulturowa i wyzbycie się ortodoksyjności religijnej. Ale przecież każdy kraj przyjmujący również musi iść na pewne ustępstwa, kiedy podejmuje zagranicznego przybysza. Obecność dużej grupy Czeczenów w Polsce na przestrzeni lat jest doskonałym przykładem muzułmańskiej migracji w relatywnie niewielkiej skali, który może nas przygotować na dużo większe ruchy demograficzne w naszym kierunku. Świat się nam od tego nie zawalił, kobiety nie są masowo gwałcone na ulicach, a Czeczeni starają się po prostu żyć i przetrwać. Oczywiście nie wiemy, czy nadchodzący muzułmanie są gotowi na taką współpracę. Bo może się zdarzyć, że osoby takie jak Mamed nie będą świeciły przykładem, tylko zostaną wyrzucone na drugą stronę barykady razem z niewiernymi. Jedno jest pewne – żadna relacja nie zyskuje dzięki uprzedzeniom, wzajemnej nieufności czy agresji. A wyrywkowy obraz muzułmanów z propagandy ISIS i nierzetelnych mediów ma tyle wspólnego z realnym odzwierciedleniem danej kultury co „Rok 1984” Orwella z sielankową i transparentną metropolią.
Pomagałem innym uchodźcom, współpracując ze Stowarzyszeniem Interwencji Prawnej, potem z Helsińską Fundacją Praw Człowieka. Następnie trafiłem do Fundacji Ocalenie, od niedawna dostałem tu pracę – mówi z nieukrywaną radością Mamed. Znalazł wśród Polaków przyjaciół i nie myślał więcej o wyjeździe na Zachód. Mówi, że w naszym kraju jest bezpiecznie, można się integrować i pracować, więc nie ma sensu jechać dalej