34 lata temu wprowadzono stan wojenny. 13 grudnia 1981 roku wyłączono telefony, wprowadzono godzinę milicyjną, rozpoczęły się masowe aresztowania działaczy Solidarności, zmilitaryzowano radio i telewizję. Komunistyczna władza ograniczyła swobody obywatelskie, ponieważ chciała stłumić społeczną aktywność.

Stan wojenny dla Bogdana Borusewicza rozpoczął się 12 grudnia o 23.00. Do jego domu w Sopocie przyszli funkcjonariusze SB, chcieli go zatrzymać. Borusewicz uciekł schodząc po piorunochronie, do domu wrócił pięć lat później, ale jak mówi, miał szczęście, że strzelający do niego funkcjonariusz - nie trafił. Nie mogłem wyjść przez klatkę schodową, więc wyszedłem oknem, a potem po piorunochronie, usłyszałem okrzyki "stój, bo strzelam", ale się nie zatrzymałem - mówi Borusewicz. Potem padły strzały - niecelne.

Mimo, że od tamtych mrocznych grudniowych dni minęło ponad 30 lat, dla Bogdana Borusewicza, to ciągle żywe emocje i wspomnienia. Grudnia bardzo nie lubię, rok 70, to czas pogardy, a na Wybrzeżu ginęli ludzie. Potem rok 1981 czyli rozpad naszego świata.

Bogdan Borusewicz uważa, że stan wojenny zablokował zmiany w Polsce na 10 lat. Rozbił więzi społeczne i zniszczył aktywność społeczną. Jak mówi, to potem było widoczne w 1989 i później w latach 90-tych.

Bogdan Borusewicz był jednym z najdłużej ukrywających się przywódców Solidarności. Został aresztowany w 1986 roku. Po 13 grudnia Bogdan Borusewicz między innymi organizował struktury podziemnej Solidarności.