Partii coraz trudniej uciec od wizerunku radykałów, który staje się nieakceptowany przez większość wyborców.
Sondażowa zadyszka Donalda Trumpa powinna ucieszyć szefostwo Partii Republikańskiej. I z pewnością tak by się stało, gdyby nie to, że w wyścigu o prezydencką nominację jednego kontrowersyjnego kandydata dogonił inny – Ben Carson. Co jeszcze bardziej niepokojące, poparcie dla nich powoduje, że do republikanów przylgnie wizerunek partii radykałów i populistów, co bardzo utrudni odzyskanie Białego Domu.
Pod sam koniec października Trump, który w sondażach wśród wyborców o republikańskich sympatiach niepodzielnie prowadził przez ostatnie trzy i pół miesiąca, doścignięty został przez Carsona. Poparcie dla obu oscyluje wokół 24–29 proc., choć w jednym z sondaży – przeprowadzonym przez stację NBC i dziennik „Wall Street Journal” – emerytowany czarnoskóry neurochirurg uzyskał nawet sześciopunktową przewagę nad Trumpem (29:23). Na dodatek jest on najlepszym kandydatem drugiego wyboru – na pierwszym lub drugim miejscu wskazuje go połowa respondentów.
Problem w tym, że ani Trump, ani Carson nie są osobami, które kierownictwo partii chciałoby wystawić w wyborach i które miałyby realne szanse na zwycięstwo. Kluczem do sukcesu w amerykańskich wyborach – podobnie jak w większości innych państw – jest przyciągnięcie na swoją stronę centrum, osób, które nie są żelaznym elektoratem którejś z partii. Tymczasem obaj robią coś dokładnie przeciwnego. Trump – multimilioner i potentat nieruchomościowy – wypłynął na politycznej niepoprawności. Zapowiadał m.in. budowę muru wzdłuż całej granicy USA z Meksykiem i wyrzucenie z kraju wszystkich nielegalnych imigrantów, nieraz w bardzo grubiański sposób wypowiadał się o kobietach, kontrkandydatach czy o powszechnie szanowanych osobach, jak senator John McCain. To zapewniło mu poparcie szeregowych sympatyków republikanów, szczególnie tych słabiej wykształconych, którzy szukają prostych rozwiązań, ale dyskwalifikuje go w ewentualnej finałowej rozgrywce w oczach tak ważnych grup wyborców jak kobiety czy Latynosi.
Ale wypowiedzi Carsona są równie kontrowersyjne. – Obamacare jest najgorszą rzeczą, jaka się przydarzyła temu krajowi od czasów niewolnictwa. W pewnym sensie jest to niewolnictwo, bo wszystkich nas czyni poddanymi rządu. Nie chodzi w niej o opiekę zdrowotną, lecz o kontrolę – mówił o wprowadzonym przez prezydenta Baracka Obamę systemie powszechnych obowiązkowych ubezpieczeń zdrowotnych. – Prawdopodobieństwo, że Hitler zdołałby osiągnąć swoje cele, zostałoby znacząco zredukowane, gdyby mieszkańcy Europy mogli nosić broń – powiedział z kolei, odnosząc się do debaty na temat ograniczenia dostępu do broni. Jest radykalnym przeciwnikiem aborcji, która powinna być zakazana nawet w przypadku gwałtu, uważa, że bycie muzułmaninem dyskwalifikuje osobę jako kandydata na prezydenta, zaś atmosferę w amerykańskim społeczeństwie, gdy z powodu politycznej poprawności i obaw przed konsekwencjami jej nieprzestrzegania ludzie obawiają się mówić tego, co myślą, porównał do nazistowskich Niemiec. Nie oceniając, ile w tym jest racji, nie są to poglądy, którymi Carson może przyciągnąć wyborców centrowych.
Zdaniem większości analityków mimo obecnych sondaży ani Trump, ani Carson nie dostaną nominacji i w ostatecznym rozrachunku republikańscy wyborcy zdecydują się na kogoś z zawodowych polityków, czyli np. bliskich partyjnemu establishmentowi senatora Marco Rubio czy byłego gubernatora Florydy Jeba Busha. Ale po pierwsze, analitycy nie mają już co do tego tak dużej pewności jak kilka tygodni temu, a po drugie, straty wizerunkowe dla republikanów mogą być trudne do naprawienia.
Fakt, że na niespełna trzy miesiące przed pierwszymi stanowymi prawyborami ponad połowa sympatyków Partii Republikańskiej popiera dwóch kandydatów protestu, którzy nie są politykami i którzy głoszą radykalne, kontrowersyjne poglądy, świadczy o tym, że wizje kierownictwa ugrupowania i jego szeregowych członków bardzo się rozjeżdżają, a skrajne frakcje zyskują coraz większe wpływy. Na domiar złego w ostatnich sondażach na trzecim miejscu umocnił się Ted Cruz, który jako senator należy wprawdzie do kandydatów establishmentowych, ale jako że jest związany z konserwatywną frakcją Tea Party i jest zdecydowanym przeciwnikiem nielegalnej imigracji, również nie jest osobą mogącą przyciągnąć polityczne centrum.
O tym, jak bardzo niespójni stali się republikanie, świadczą także kłopoty, jakie mieli oni z wyłonieniem następcy Johna Boehnera, który pod koniec września zrezygnował z funkcji spikera Izby Reprezentantów. Choć mają w izbie bezwzględną większość, obsadzenie najbardziej wpływowego stanowiska w Kongresie zajęło republikanom ponad miesiąc. Ostatecznie został nim Paul Ryan, były kandydat na wiceprezydenta w ostatnich wyborach. Ale choć bliżej mu do poglądów konserwatywnych, wielu kongresmanów uważało go za zbyt umiarkowanego i początkowo nie chciało go poprzeć.
Przez to wszystko Bushowi czy Rubio – jeśliby zdobyli nominację – trudno będzie przekonać wyborców, że republikanie nie są partią wyłącznie skrajnych konserwatystów, radykałów i populistów. Na dodatek mogą być oni postrzegani jako kandydaci słabi, niemający poparcia całej partii – szczególnie na tle Hillary Clinton. Była sekretarz stanu może być praktycznie pewna nominacji Partii Demokratycznej, bo przeciwko sobie ma już tylko dwóch, niezbyt liczących się konkurentów.
Co prawda republikańskie prawybory z trudnym do przewidzenia wynikiem będą przyciągały większą uwagę mediów niż demokratyczne, co może zadziałać na korzyść pretendentów tej pierwszej partii, z drugiej jednak strony Clinton od początku będzie towarzyszyła aura osoby, która pewnie zmierza do Białego Domu. Republikanów najpierw czeka mordercza walka między sobą, ponieważ o nominację wciąż ubiega się aż 15 osób. Poza tym jeśli dostanie ją kandydat, którego popiera mniej niż 10 proc. sympatyków partii, trudno będzie to określać mianem przekonującego zwycięstwa. Nie mówiąc już o tym, że Clinton będzie miała przewagę finansową, bo sympatyzujący z demokratami darczyńcy nie mają dylematu, czyją kampanię wesprzeć finansowo. Aurę zwycięzcy, biorąc pod uwagę, że od połowy lipca wygrywa niemal wszystkie sondaże, mógłby zbudować wokół siebie tylko Trump, który na dodatek jest najbardziej niezależny finansowo. Niestety dla republikanów, spośród ich głównych pretendentów zarazem też najbardziej zdecydowanie przegrywa w hipotetycznym pojedynku z Clinton.