Regionalny rząd w Barcelonie zapowiada jednostronne ogłoszenie niepodległości.
Choć według sondaży przed niedzielnymi wyborami parlamentarnymi w Katalonii – będącymi de facto referendum na temat niepodległości – zwycięstwo odniosą zwolennicy oderwania się od Hiszpanii, droga do tego nie będzie prosta. Madryt wszelkimi sposobami będzie próbował zapobiec utracie najbogatszego regionu kraju, a i kataloński biznes jest mocno podzielony w tej sprawie.
Wybory – trzecie w ostatnich pięciu latach – zostały rozpisane po tym, jak władze w Madrycie orzekły, że zaplanowane przez autonomiczny rząd Katalonii na listopad zeszłego roku referendum na temat przyszłości regionu będzie nielegalne. Głosowanie odbyło się ostatecznie w formie niewiążącego sondażu, ale z powodu niskiej frekwencji jego wyniku – 80 proc. głosów za niepodległością – nie można traktować jako wyznacznika nastrojów. Ale zeszłoroczny spór przyczynił się do wzmocnienia nastrojów separatystycznych, co widać teraz w sondażach przedwyborczych. Według nich wybory wygra proniepodległościowy blok Junts pel Si (Razem na Tak), który powinien uzyskać 63–67 miejsc w 135-osobowym parlamencie Katalonii. To o kilka miejsc za mało, by mógł on rządzić samodzielnie, ale secesję popierają też blok Catalunya Si que es Pot (Katalonia – tak, możemy) i lewicowa Partia Jedności Ludowej (CUP), które zdobędą po kilka-kilkanaście mandatów. Opowiadające się za dalszym związkiem z Madrytem katalońskie oddziały głównych hiszpańskich partii mogą liczyć w sumie w najlepszym razie na ok. 50 miejsc.
Artur Mas – dotychczasowy szef regionalnego rządu Katalonii i kandydat bloku Razem na Tak do pozostania na tym stanowisku – jest za jednostronnym ogłoszeniem niepodległości przez władze w Barcelonie. – Jestem bardzo sceptyczny w kwestii tego, czy nowy hiszpański rząd zaproponuje Katalonii porozumienie przewidujące referendum. Jeśli pytanie brzmi, czy zatrzymacie proces polityczny w Katalonii (tzn. ogłoszenie niepodległości – red.), odpowiedź jest: nie, chyba że będziemy mieli pewność co do konkretnej daty wiążącego referendum niepodległościowego – mówił Mas w wywiadzie dla Reutersa. Kataloński premier zakłada, że cały proces rozwodu z Madrytem potrwa 18 miesięcy. Podkreślił też, że na rozwiązania pośrednie – jak dalsze zwiększenie autonomii politycznej czy ograniczenie transferów do budżetu centralnego – jest już za późno.
Sprawa faktycznego finansowania przez Katalonię uboższych regionów Hiszpanii od dawna była punktem spornym w relacjach Barcelony z Madrytem. Licząca 7,5 mln mieszkańców Katalonia jest największą gospodarką ze wszystkich 17 regionów Hiszpanii. Jej PKB wyniósł w zeszłym roku 200 mld euro, czyli był na poziomie Portugalii, a w przeliczeniu na osobę wynosi 27 tys. euro, co oznacza, że jest sporo powyżej średniej dla Hiszpanii i dla Unii Europejskiej. Mimo że pod względem liczby ludności stanowi 16 proc. całego kraju, odpowiada za jedną czwartą hiszpańskiego eksportu (w 2014 r. było to 60,2 mld euro). Katalończyków boli jednak to, że znacznie więcej wpłacają do budżetu centralnego w postaci podatków, niż z niego dostają – według władz w Barcelonie ta różnica to ok. 15 mld euro rocznie. Nastroje separatystyczne nasiliły się od czasu wybuchu kryzysu gospodarczego w 2008 r., którego skutkiem była prowadzona przez rząd centralny polityka oszczędnościowa.
Madryt przekonuje, że na rozwodzie obie strony stracą – według studium hiszpańskiego rządu w efekcie secesji katalońskie PKB zmniejszy się o 10–20 proc., i to nie uwzględniając takich czynników, jak możliwy odpływ kapitału czy niestabilność finansowa. Do pozostałej części Hiszpanii trafia 41,3 proc. katalońskiego eksportu, więc w przypadku wprowadzenia ceł tamtejsze firmy faktycznie nieco stracą. Równocześnie straszy konsekwencjami secesji – że niepodległa Katalonia będzie musiała od początku się ubiegać o członkostwo w UE, że nie będzie mogła używać euro, co osłabi zaufanie do niej rynków finansowych, że bank centralny będzie musiał zablokować katalońskie aktywa, a nawet że FC Barcelona zostanie wyrzucona z hiszpańskiej ligi piłkarskiej, co też się odbije na gospodarce. – Niepodległość jest niemożliwa. To po prostu poza dyskusją. Jest nielegalna w świetle hiszpańskiej konstytucji i wyprowadziłaby Katalonię z UE i strefy euro. Rząd hiszpański nie może na to pozwolić – oświadczył w rozmowie z „Financial Times” Luis de Guindos, hiszpański minister finansów.
Nic zatem dziwnego, że kataloński biznes ma bardzo niejednoznaczny stosunek do secesji. Główna konfederacja przedsiębiorców Foment del Treball ostrzegła ostatnio przed ryzykiem opuszczenia UE, z kolei sporo mniejszych organizacji popiera niepodległość. Ale największa część firm – aby nie narażać się regionalnemu rządowi i klientom – na wszelki wypadek nie zajmuje oficjalnego stanowiska.