Po serii eksplozji w Tiencinie, chińscy cenzorzy starają się, aby temat zniknął z czołówek serwisów informacyjnych. Zginęło tam 50 osób, a ponad 700 zostało rannych. Duże katastrofy to w Chinach nie tylko dramat ludzi, ale także temat niezbyt wygodny dla władz.

Departament Propagandy w Tiencinie zakazał wszystkim chińskim dziennikarzom publikowania w mediach społecznościowych informacji o wydarzeniach po wybuchu. Podkreślono też, że w depeszach i relacjach zakazuje się umieszczania własnych komentarzy bez zgody przełożonych. Chińskim dziennikarzom zakazano też relacjonowania wydarzeń na żywo. W ciągu ostatniej doby zagranicznym korespondentom wielokrotnie utrudniano wykonywanie obowiązków służbowych.

Policja zasłaniała kamery m.in. amerykańskiej stacji CBS oraz nie reagowała na atak na dziennikarza stacji CNN, który relacjonował sytuację po wybuchu przed miejskim szpitalem w Tiencinie. Z internetu znikają też komentarze krytyczne wobec władz. Dziś wszystkim mediom elektronicznym polecono też usunięcie informacji o wybuchu z głównych stron serwisów.