Jest rok... nieważne który, dowolnie wybrany rok w niedalekiej przyszłości, w którym to roku nastąpiła rzecz potworna, a mianowicie wojna atomowa na Bliskim Wschodzie. Poziom radiacji na całym świecie podniósł się tak wysoko, że Czarnobyl się zawstydził niczym uczniak. Nikt nie przetrwa tego bez szwanku. Na szczęście kilka lat temu, w zasadzie dzięki natręctwu pewnego dewelopera, wykupiłeś sobie udziały w podziemnym miasteczku Fairhaven, luksusowym schronie na 10 tys. osób. Jesteś więc bezpieczny, a najlepsze jest to, że Fairhaven to nie jest zwykły schron.

Jest rok... nieważne który, dowolnie wybrany rok w niedalekiej przyszłości, w którym to roku nastąpiła rzecz potworna, a mianowicie wojna atomowa na Bliskim Wschodzie. Poziom radiacji na całym świecie podniósł się tak wysoko, że Czarnobyl się zawstydził niczym uczniak. Nikt nie przetrwa tego bez szwanku. Na szczęście kilka lat temu, w zasadzie dzięki natręctwu pewnego dewelopera, wykupiłeś sobie udziały w podziemnym miasteczku Fairhaven, luksusowym schronie na 10 tys. osób. Jesteś więc bezpieczny, a najlepsze jest to, że Fairhaven to nie jest zwykły schron. Są korty tenisowe, luksusowe restauracje, teatry i inne cudeńka. Luksus z zapasem na 20 lat, a promieniowanie ma zelżeć już po 10. Żyć więc i nie umierać, a raczej żyć i nie hodować na głowie trzeciej ręki, w płucach raka, w mózgu guza, w kościach błyskawicznej osteoporozy.

Niekiedy jednak ty i twoi towarzysze z Fairhaven, kiedy już pogracie w tenisa, wypijecie mohito i poklepiecie się po plecach na okoliczność własnej przezorności, spoglądacie na obraz z kamer CCTV monitorujących wejście do schronu. A tam pandemonium. Pogorzelisko. Demonstracje. Szturm na przemian z płaczem. Kobiety podnoszą w stronę kamer swoje dzieci. Mężczyźni złorzeczą i rzucają kamieniami w zaplombowane drzwi. Wpuście nas do Fairhaven, błagają, nie mamy udziałów w schronie, ale jesteśmy ludźmi, jak wy. Wpuście, bo inaczej tutaj umrzemy. I nie będzie to zwykła śmierć, ale długa, powolna śmierć w męczarniach, jaką tylko napromieniowanie potrafi zafundować. Zatrzymujesz się, myślisz. Co tu robić?

Nic, twierdzi jedna grupa społeczności Fairhaven na naprędce zwołanym zebraniu. Bo dlaczego to my tu jesteśmy, podczas gdy reszta gnije na górze? – pyta przedstawiciel tej grupy mieszkańców schronu. Jesteśmy tu – odpowiada sobie – bo uczciwie pracowaliśmy. Zarobiliśmy pieniądze, których nie roztrwoniliśmy, ale roztropnie zainwestowaliśmy. Czy teraz naprawdę jesteśmy gotowi obniżyć nasz poziom życia, poziom, który się nam sprawiedliwie należy? Czy chcemy, by lekko już napromieniowani uchodźcy z powierzchni drenowali nasze zapasy leków? Czy mamy oddać nasze korty tenisowe na noclegownie, a teatry na dodatkowe stołówki? Poza tym społeczność Fairhaven jest dobrana pod względem manier i wartości – kto wie, kto nam tu wlezie, kiedy uchylimy drzwi. Tak naprawdę, moi drodzy, to strach się bać.

No, niby tak – mówi lider innej grupy, z mniejszą swadą, lekko zawstydzony, trochę się miota. Ale tak naprawdę to, jakby to powiedzieć, kupiliśmy te udziały niejako przypadkiem. Bo mówiąc serio, moi drodzy, to kto się z was naprawdę spodziewał wojny atomowej? Poza tym to jednak ludzie. Wydawało mi się, że widziałem w kamerze swoją cioteczną babkę. Przyjmijmy jakąś malutką grupkę. 300, może 500 osób. Jeden kort tenisowy mniej to jeszcze nie tragedia, oddajmy go im na mieszkanie.

Nie mogę w to uwierzyć – odpowiada na to przywódca grupy, która nazwała się „Krwawiące serca”. Korty tenisowe? Teatry? Czy naprawdę właśnie o tym myślicie, kiedy na zewnątrz umierają ludzie? Płakać się chce, lament się na usta ciśnie nad waszą znieczulicą i brakiem człowieczeństwa. Wszyscy wiemy, że Fairhaven może przyjąć jeszcze co najmniej 10 tys. osób; mamy tyle zapasów, że nawet w takiej liczbie dotrwamy do końca tej apokalipsy w dobrym zdrowiu. Waszym moralnym obowiązkiem jest uratować tylu, ilu się da, a nie wymyślać uzasadnienia dla grzania tyłków w jacuzzi. W obliczu śmierci i cierpienia tenis jest argumentem nie tylko słabym, ale i idiotycznym. Kim jesteście, mówiąc o własnych zasługach i o tym, co się wam należy? Jesteście błaznami moralnymi, także dlatego, że w cichości serc wiecie, że od cierpiących na powierzchni dzieli was tylko łut szczęścia, metafizyczny traf, losowe ustawienie gwiazd. Niech no odwróci się karma, niech radiacja na powierzchni się obniży, a w Fairhaven zacznie się wydzielać trujący gaz... Nie życzę ani sobie, ani wam, by ci z zewnątrz zamurowali wówczas nasze drzwi. Ale powiem wam jedno: będą mieli do tego moralne prawo.

Wszyscy mówcy ucichli. Na kogo zagłosujesz?

Adepci filozofii i inni poszukiwacze wiedzy dobrze znają tę historię – w o wiele bardziej ascetycznej wersji opowiedział ją niegdyś Peter Singer w swojej „Etyce praktycznej”. Opowieść ta się nie kończy, bo nie ma służyć naszej narracyjnej satysfakcji. Ma być za to narzędziem, za pomocą którego możemy spojrzeć z boku na nasze własne moralne intuicje. Spójrzmy więc. Która grupa w niewielkim Fairhaven ma rację? Krwawiące serca, prawda? Trudno to przyznać, zwłaszcza gdy lubi się tenis, ale ich racja objawia się z całą oczywistością każdemu wyposażonemu w podstawowe moralne instynkty. Na abstrakcyjnym, oderwanym przykładzie widać to bardzo wyraźnie.

A ilu uchodźców przyjmuje duży kraj, Polska, po haniebnym spektaklu Rejtanowskiego darcia szat? Tylu, ilu się zmieści na korcie tenisowym.