W tym czasie prezydent przebywał z wizytą z Tanzanii i - według oficjalnych źródeł - pozostał w stolicy tego kraju, Dar es Salam. Do ojczyzny nie mógł wrócić po tym, jak jego przeciwnicy zablokowali lotnisko i zamknęli granice.
Gwałtowne protesty w Burundi wybuchły pod koniec kwietnia, gdy Nkurunziza zapowiedział, że będzie kandydował na trzecią kadencję w czerwcu, choć konstytucja na to nie pozwala. Sam prezydent twierdzi, że jego pierwszej kadencji nie należy brać pod uwagę, bo wówczas wybrał go parlament.
Od początku starć w Burundi zginęło co najmniej 25 osób. Teraz obie strony walk twierdzą, że opanowały stolicę. Najbardziej zacięte walki toczyły się dziś w rejonie gmachów państwowego radia i telewizji. Ich nadawanie było na chwilę wstrzymane.
Na konflikt zareagowała wspólnota międzynarodowa. Waszyngton apeluje o spokój i zawieszenie broni. Zapewnia, że nie uznaje odsunięcia od władzy prezydenta Pierre'a Nkurunzizy. Unia Afrykańska wzywa do pokojowego rozwiązania kryzysu, a Unia Europejska ostrzega, że sytuacja może wymknąć się spod kontroli.
Komentarze(0)
Pokaż: