Miałem szczęście znać Władysława Bartoszewskiego od bardzo dawna, chociaż była to dobra znajomość, a nigdy przyjaźń. Byliśmy razem w wielu instytucjach, oczywiście w „Tygodniku Powszechnym”, w zarządzie PEN Clubu czy w Towarzystwie Kursów Naukowych.
Wszyscy wspominają jego niezwykłe zaiste zasługi dla Polski, a ja bym chciał przywołać tylko jedną cechę jego charakteru, bez której wszystko inne byłoby niemożliwe lub możliwe, ale nie tak niezwykłe. Otóż Bartoszewski nigdy się nie bał. Takich ludzi jest bardzo niewielu. Nie bał się opinii o sobie, nie bał się ryzykować, jeżeli uważał postępowanie za słuszne, nie bał się mówić do końca, bez wahań, jeżeli był przekonany, że ma rację.
Był szarmancki, wyrozumiały, wrażliwy na cudzą wrażliwość, ale też potrafił w tym jego błyskawicznym tempie mówić zupełnie wprost, bez wątpliwości, bez „z jednej, z drugiej strony”, bez „do pewnego stopnia”. Czasem uniemożliwiało to intelektualną subtelność, ale też sprawy, którymi się zajmował, wymagały bardziej odwagi i decyzji. Zarówno sprawy relacji z Żydami, jak i z Niemcami wymagały szalonej odwagi. Dzisiaj porozumienie z Niemcami wydaje się niemal oczywiste, ale tak nie było za czasów komunizmu, a i potem przebiegało stopniowo. A sprawy relacji z Żydami mają się i lepiej, i gorzej. Gorzej, jeżeli zdać sobie sprawę z fali kryminalnego antysemityzmu obecnego w internecie.
Oczywiście, te wielkie problemy polskiej racji stanu i polskiej pamięci podlegają niekończącej się dyskusji. Bartoszewski jednak był jednym z bardzo nielicznych, którzy dyskusję przecinali. Kiedy pojawiają się trudne sprawy, ze strachu zwykliśmy mówić, że to lub tamto wymaga dyskusji, debaty, refleksji. Wszystko wymaga dyskusji i refleksji, ale nie zmienia się świata, jeżeli się nie idzie do przodu, nie bacząc na okoliczności. Bartoszewski dzięki temu, że się po prostu nie bał, szedł do przodu i w wielu chwilach szedł drogą interesu narodowego czy też publicznego.
Także w sprawach polityki wewnętrznej nie dyplomatyzował (mimo że był dyplomatą) i czasem jak huragan parł do przodu. Czynił tak, mówił tak, bo jak był do idei, do ludzi przywiązany, to już na całego i bez zastrzeżeń. Pomagał mu w tym, a może wręcz umożliwiał, sposób mówienia. Znakomita polszczyzna i karabin maszynowy słów. Nie bał się mówić za długo, bo wiedział, że go słuchano. Czasem miało to postać nieco zabawną. Z jakiejś okazji mieliśmy we dwóch debatować w Wiedniu dla austriackiej publiczności. Zaczął Bartoszewski i skończył Bartoszewski. Ja nie zdołałem w przewidzianej godzinie powiedzieć ani słowa. Wspominam to tylko z rozbawieniem i wzruszeniem.
Nie boi się tylko ten – proszę darować banał – kto jest odważny. Odwaga zaś jest potrzebna przy podejmowaniu decyzji. Wszystkich decyzji, bowiem zawsze, kiedy coś wybieramy, czegoś nie wybieramy. Nie ma decyzji jedynie słusznych. Ale decyzje trzeba podejmować, a w polityce, w relacjach z innymi narodami jest to szczególnie trudne. Stąd we współczesnej polityce tak mało decyzji, a tyle gadania. Politykom, komentatorom wydaje się, że można zagadać rozmaite problemy. Oglądać je ze wszystkich stron, tak że w rezultacie wszystko ma wiele aspektów. Tak jest. Ale w takiej sytuacji pozostaje nam założyć ręce i czekać, aż los lub opatrzność za nas rozstrzygnie.
Władysław Bartoszewski nie czekał z założonymi rękami. Kiedy mógł mieć wpływ, wtedy bez wahania go wywierał. Nie wiem, jak wiele myślał nad tym, czy jego zachowanie lub wypowiedzi nie będą odczytywane jako nazbyt jednostronne. Myślę, że nie bardzo się nad tym zastanawiał. Nie bał się bowiem mówić wbrew opinii publicznej. Nie starał się nigdy schować za zdaniem powszechnie przyjętym. Nic go to nie obchodziło.
I wreszcie nie boi się tylko ten, kto nie obawia się bycia samotnym. Bartoszewski nie był samotny, ale odwaga to zawsze forma samotności, gdyż przyjmuje się ciosy na siebie, ale i decyduje się samemu. Można słuchać cudzych rad, trzeba ich słuchać, ale potem trzeba nie bać się mieć publicznie twardego własnego zdania. Jakże mało takich ludzi nam zostało!