Państwo Islamskie wprowadziło nową jakość w świecie dżihadu. Kolejni przywódcy terrorystyczni – od Afryki poprzez Pakistan po Kaukaz – przysięgają wierność samozwańczemu przywódcy al-Baghdadiemu

Odpowiedź władz w Ammanie na brutalną egzekucję porucznika Muasa al-Kasasby była błyskawiczna. Król Abdullah zapowiedział natychmiastowe wykonanie wyroków śmierci na ekstremistach znajdujących się w jordańskich więzieniach. Stracono dwie osoby, co wywołało entuzjazm poddanych witających króla po powrocie z Waszyngtonu. Temat spotkania z prezydentem Barackiem Obamą nie był tajemnicą. Monarcha rozmawiał o pomocy, którą USA mogą przekazać krajowi na walkę z Państwem Islamskim.
Pomimo trwającej od kilku miesięcy kampanii nalotów przeciw Państwu Islamskiemu organizacja wciąż kontroluje rozległe obszary Syrii i Iraku. Waszyngton doskonale rozumie, że walka z samozwańczym kalifatem Abu Bakra al-Baghdadiego będzie wymagała większego zaangażowania na Bliskim Wschodzie. I nie tylko tam, bowiem Państwo Islamskie stało się inspiracją dla grup terrorystycznych w innych częściach świata. Al-Baghdadi pokazał, że możliwe jest powołanie do życia quasi-państwowego tworu.
Celem tych tworów jest utworzenie kalifatu – państwa obejmującego wszystkich muzułmanów, realizującego postulat ummy, czyli politycznej jedności świata islamu. Idea ta jest jednak tak ogólna, że niektórzy badacze wątpią, czy zawiera konkretną treść. „Kalifat to polityczna fantazja dostosowywana do okoliczności w miarę rozwoju wydarzeń. Mgliste pojęcie, za którym nie stoi żaden konkretny pomysł, trochę jak dyktatura proletariatu” – komentował w tekście o historii idei kalifatu amerykański znawca islamu Nick Danforth.
We wrześniu 2014 r. własny kalifat proklamowała grupa Boko Haram. Organizacji udało się opanować w Nigerii obszar większy niż Holandia, a jej bojownicy coraz śmielej poczynają sobie też w sąsiednich Czadzie, Kamerunie i Nigrze.
– Niestety w naszej armii służy wielu tchórzy, którzy użyją każdej wymówki, byle tylko nie walczyć – tłumaczył klęski nigeryjskiej armii w walce z Boko Haram Sambo Dasuki, doradca ds. bezpieczeństwa prezydenta kraju Goodlucka Jonathana. Sukcesy islamistów spowodowały, że cztery dotknięte działalnością grupy kraje postanowiły zacieśnić współpracę wojskową. Celem jest stworzenie 7,5-tys. kontyngentu, który będzie zwalczał ugrupowanie na pograniczu.
Na północ od Nigerii rozciąga się Sahel. Państwa tego regionu nie są w stanie zdecydowanie przeciwstawić się ekstremistom bez pomocy z zewnątrz. Przykładem chociażby francuska operacja „Serval” w Mali z 2012 r., wymierzona w terrorystów, którym udało się do tej pory opanować północną część kraju. Obecność francuskiego wojska także obecnie jest konieczna dla utrzymania stabilności republiki, jeśli wziąć pod uwagę działalność Al-Kaidy Islamskiego Maghrebu.
Ambicje powołania kalifatu ma także kilka grup działających dalej na północ. Libia pięć lat po upadku Muammara Kaddafiego jest faktycznie podzielona na dwie części i ma dwa konkurujące ze sobą rządy. Na zachodzie władzę sprawują konserwatyści z koalicji Brzask Libii, którzy nie boją się puszczać oka do ekstremistycznych ugrupowań, jak Ansar asz-Szarija, które chciałoby wprowadzenia szariatu na terenie kraju. Na wschodzie zaś mieści się bardziej laicka, uznawana przez świat administracja, nieformalnie kierowana przez gen. Chalifę Haftara.
Dotychczas lojalność wobec Państwa Islamskiego przyrzekły trzy libijskie ugrupowania – jedno ze wschodu, jedno z pustynnego południa oraz jedno działające w okolicach stolicy. Najaktywniejsza jest ta ostatnia organizacja, nazywająca się Prowincją Trypolis Państwa Islamskiego. To ona wzięła na siebie odpowiedzialność za zamach bombowy w okolicach gmachu MSZ, porwanie 20 egipskich chrześcijan, a także ostatnią detonację bomby w Corinthii, luksusowym hotelu w Trypolisie, znanym jako miejsce, w którym obradowali opozycjoniści, kiedy upadał reżim Kaddafiego.
Pomimo stałej obecności 20-tysięcznego kontyngentu sił z mandatem Unii Afrykańskiej niezagrożona jest także organizacja Asz-Szabab, działająca na terenie Somalii. Groźna dla regionalnego bezpieczeństwa jest także sytuacja po drugiej stronie Zatoki Adeńskiej, w Jemenie, gdzie trwa chaos po upadku rządu, wywołanym rebelią szyickiego plemienia al-Husich z północy kraju oraz aktywnością Al-Kaidy Półwyspu Arabskiego na południu. Słabość Jemenu sprawiła, że ta ostatnia grupa znalazła tu bezpieczną przystań po wygnaniu z Arabii Saudyjskiej.
Poza państwową kontrolą znajdują się także górzyste tereny zachodniego Pakistanu, gdzie działa Talibski Ruch Pakistanu (TTP), odpowiedzialny m.in. za niedawny zamach na szkołę w Peszawarze, gdzie zginęło 140 osób, w większości dzieci. Teren ten znajduje się praktycznie poza kontrolą Islamabadu od przynajmniej 10 lat, kiedy władzę w lokalnych wyborach zdobyły islamistyczne ugrupowania, które wprowadziły szariat. Generalnie członkom TTP jest bliżej do Al-Kaidy, w związku z czym podchodzą sceptycznie do idei powołania kalifatu. Co nie zmienia faktu, że zdarzało się, iż dowódcy poszczególnych oddziałów przyrzekali wierość al-Baghdadiemu i ogłaszali kontrolowane przez siebie tereny prowincjami Państwa Islamskiego.
Na ambicje poszczególnych grup nakładają się bowiem rywalizacja między Państwem Islamskim a Al-Kaidą o rząd dusz nad światowym dżihadem oraz osobiste ambicje przywódców. Dobrym przykładem jest rosyjski Kaukaz. Dawni czeczeńscy separatyści w miarę brutalizacji konfliktu zislamizowali się i – proklamując w 2007 r. Emirat Kaukaski – zapomnieli o czeczeńskim nacjonalizmie. Obecnie islamskim radykałom spod znaku Emiratu Kaukaskiego dowodzi Aliaschab Kiebiekow. Sam narodowości awarskiej, jest pierwszym nie-Czeczenem na czele struktur powstańców z Kaukazu Płn.
Od jesieni 2014 r. kilku kaukaskich dowódców polowych wypowiedziało jednak posłuszeństwo Kiebiekowowi, przysięgając wierność al-Baghdadiemu. Nieprzypadkowo – w syryjskiej wojnie domowej i tak uczestniczy już kilka tysięcy młodych mieszkańców Kaukazu, których powrót do domu może się przydać lokalnym strukturom terrorystycznym. Dla nich symbolem lokalnego dżihadu nie jest mało znany Kiebiekow, ale raczej Gruzin z czeczeńskimi korzeniami Tarchan Batiraszwili vel Umar asz-Sziszani (Umar z Czeczenii), do swojej śmierci w listopadzie 2014 r. prawa ręka al-Baghdadiego.