Polska musi walczyć, by decyzje na forum UE czy NATO odnośnie Ukrainy nie były podejmowane ponad jej głową - mówi dr Daniel Szeligowski, koordynator programu Europa Wschodnia w Polskim Instytucie Spraw Międzynarodowych.

Szef Wywiadu Wojskowego Ukrainy zapowiedział, że zimą spodziewa się agresji rosyjskiej. Takie słowa w ustach tak poważnego człowieka to nie jest codzienność. Dlaczego padły teraz?
Ostatnia koncentracja i ruchy wojsk rosyjskich przy granicy z Ukrainą wywołują niepokój. Zaostrza się przy tym sytuacja na Donbasie, a retoryka Moskwy w stosunku do Kijowa staje się coraz bardziej agresywna. To budzi uzasadnione obawy, że na Kremlu rozpatruje się scenariusz ponownego użycia wojsk przeciwko Ukrainie. Mnie się wydaje, że ryzyko takiej agresji jest najwyższe od 2015 r. i jak najbardziej realne. Choć w moim przekonaniu decyzja na Kremlu jeszcze nie zapadła.
Co w ten sposób chce osiągnąć prezydent Władimir Putin?
Zmusić Ukrainę i wspierające ją państwa zachodnie, głównie Stany Zjednoczone, ale także zaangażowane w rozmowy z Rosją Niemcy i Francję, by zasiadły do stołu negocjacyjnego na rosyjskich warunkach. Rosja jest zainteresowana kontrolą nad całą Ukrainą, niejedynie częścią ukraińskiego Donbasu, i ten cel jest niezmienny od 2014 r.
To co się zmieniło, że nagle znów jesteśmy na krawędzi większej wojny Rosji i Ukrainy?
Sprzyja temu obecna sytuacja międzynarodowa. Po pierwsze, pandemia COVID-19 zajmuje państwa Zachodu i odciąga ich uwagę od dalekiego kraju, jakim jest Ukraina. Po drugie, kryzys na granicy polsko-białoruskiej koncentruje uwagę Sojuszu Północnoatlantyckiego. Do tego dochodzi rywalizacja amerykańsko-chińska na wielu poziomach i wycofanie się Stanów Zjednoczonych z Afganistanu, co Rosjanie odczytują jako porażkę Amerykanów i dowód tego, że ich pozycja na świecie słabnie.
Z drugiej strony sytuacja wewnętrzna na Ukrainie. Moskwie nie udało się jak dotąd wymusić ustępstw na prezydencie Wołodymyrze Zełenskim, który stara się ograniczać wpływy środowisk prorosyjskich w Kijowie i uderzył bezpośrednio w bliskiego do Putina Wiktora Medwedczuka. Ukraina prowadzi przy tym coraz bardziej asertywną politykę wobec Rosji, a to może skłaniać prezydenta Putina do wniosku, że trzeba ją utemperować.
Jak Zachód wspiera Ukrainę?
Na wielu płaszczyznach. Z jednej strony mamy poparcie polityczne i powtarzaną jak mantra deklarację o suwerenności i integralności terytorium Ukrainy. Ale jest też wsparcie gospodarcze w postaci kredytów na stabilizację finansową czy pomoc techniczna i ekspercka w modernizacji państwa. Wreszcie jest też twarde wsparcie militarne - szkolenia oraz dostawy broni, zarówno defensywnej, jak i ofensywnej.
Amerykańska pomoc wojskowa dla Ukrainy to od 2014 r. ponad dwa miliardy dolarów.
To wartość całej pomocy, w tym doradztwa i szkolenia, zatem wartość dostarczonego uzbrojenia jest mniejsza. Ale kluczowa nie jest sama wartość pomocy - Ukraińcy są skłonni kupować sprzęt za własne pieniądze. Problem polega na tym, że nie wszyscy chcą im to uzbrojenie sprzedawać. Było kilka przypadków odmów współpracy z ukraińskimi firmami zbrojeniowymi, np. przedsiębiorstwa niemieckie nie chciały się zgodzić na sprzedaż swoich produktów na Ukrainę, ponieważ bały się, że utracą w ten sposób rynek rosyjski.
Co jeszcze Zachód może zrobić, by wesprzeć Ukrainę?
W tym momencie ważne jest, by zasygnalizować Rosji, że koszty potencjalnej agresji na Ukrainę będą wysokie, znacznie wyższe niż w 2014 r. Nie tylko w sensie finansowym - w przypadku ataku rosyjskiego niektóre z państw zachodnich będą jeszcze bardziej wspierać Ukrainę militarnie, może nawet zdecydują się wysłać własne jednostki, o czym wspominała niedawno prasa brytyjska. Oprócz tego warto dozbroić ukraińskie wojsko, bo to ono weźmie na siebie ciężar ewentualnej walki z armią rosyjską. Przez długi czas wstrzymywano się z dostawami broni na Ukrainę, by nie drażnić Moskwy, ale czas pokazał, że to była błędna kalkulacja. Rosja rozumie tylko argument siły.
Na Zachodzie słychać głosy, by ustąpić. Tego typu opinia pojawiła się m.in. na portalu Politico.
To myślenie opiera się na założeniu, że Rosja będzie usatysfakcjonowana półśrodkami. Że jeśli Ukraińcy trochę ustąpią, to Rosjanie również. Jednak to założenie jest błędne, bo Putin gra o całą Ukrainę. W 2014 r., gdy podpisano pierwsze porozumienie mińskie, Ukraina była skłonna zrobić krok do tyłu, tylko że Rosja nigdy tego nie odwzajemniła. Nigdy nie było prawdziwego zawieszenia broni na Donbasie, a brokerzy tego porozumienia - Berlin i Paryż - przymykali na to oko. Teraz to się powoli zmienia i nawet w Berlinie i Paryżu zaczynają sobie uświadamiać, że w Moskwie nie było i nie będzie dobrej woli w sprawie negocjacji wokół Donbasu.
Co może zrobić Warszawa, by wspomóc Kijów?
Powinniśmy działać na rzecz utrzymania spójności Unii Europejskiej i NATO w sprawie polityki wobec Ukrainy i Rosji. Musimy walczyć, by decyzje odnośnie Ukrainy nie zapadały bez jej wiedzy, by nie były podejmowane ponad jej głową.
Czyli by Niemcy i Francja nie dogadały się w tej sprawie z Rosją?
Dokładnie tak. Powinniśmy też kontynuować wsparcie w postaci szkoleń - w ramach większej międzynarodowej grupy, której przewodzą Amerykanie. Oprócz nich Ukraińców rotacyjnie szkolą m.in. Brytyjczycy, Kanadyjczycy i właśnie Polacy.
Rozmawiał Maciej Miłosz