W 2013 r. ministerstwa i państwowe agencje kupiły bilety lotnicze za 25 mln zł. O 1,5 mln zł więcej niż w 2012 r.
Z lotniska w jednym z europejskich miast startuje samolot do Warszawy. Na pokładzie są prezesi wielkich polskich i międzynarodowych spółek. Wśród nich szefowie T-Mobile, Playa i Samsunga. Siedzą w klasie ekonomicznej. Samolotem leci też polska delegacja rządowa, dla której taki standard podróży okazał się niewystarczający. Urzędnicy wybrali klasę biznes. To wcale nierzadki obrazek.
Ponad 30 ministerstw i urzędów centralnych, od których udało nam się zebrać informacje, tylko na bilety lotnicze wydało w tym roku już 13,6 mln zł. W całym ubiegłym roku było to ponad 25 mln zł, w 2012 r. – 23 mln zł. Koszty, jakie ponieśli podatnicy w związku z podróżami pracowników ministerstw, są zapewne dużo większe, ale nie sposób ich oszacować, ponieważ część urzędów nie przekazała nam danych, o które prosiliśmy. Wśród nich są np. Ministerstwo Spraw Zagranicznych oraz Ministerstwo Infrastruktury i Rozwoju, których pracownicy często – ze względu na charakter działalności resortów – podróżują.
Niektórzy ministrowie i szefowie urzędów zwykli wybierać klasę biznes. W rankingu urzędników ceniących sobie szczególny komfort podróży prowadzi Ministerstwo Środowiska, w którym na 1149 kupionych w 2013 r. biletów na samoloty 101 było w wyższej klasie.
Luksusy polubili też urzędnicy resortów gospodarki, finansów oraz rolnictwa. W nich wykupiono w ubiegłym roku odpowiednio 78, 71 i 60 biletów w lepszej części samolotu. Piąte miejsce zajmuje Urząd Komunikacji Elektronicznej, który w tabloidach zdobył sobie nawet miano „Magda Travel”, co ma się odnosić do częstych zagranicznych podróży jego prezes Magdaleny Gaj. UKE poinformował nas o nabyciu 25 biletów w klasie biznes w ubiegłym roku i 21 w 2012 r.
Nie więcej niż 20 biletów w klasie biznes zakupiono też w ubiegłym roku w Ministerstwach Kultury i Dziedzictwa Narodowego, Sprawiedliwości oraz Pracy i Polityki Społecznej. Pojedyncze w Komisji Nadzoru Finansowego, resorcie sportu i turystyki oraz w Ministerstwie Zdrowia. Jak tłumaczy Łukasz Dajnowicz, rzecznik KNF, czasami kupowany jest droższy bilet, jeśli ktoś musi lecieć, a nie ma już miejsc w klasie ekonomicznej. – Ważne jest także to, że loty w klasie biznes są wykupywane tylko na połączenia w Europie, więc kwoty nie są tak duże, jak np. do USA – dodaje Dajnowicz.
Sprawdziliśmy także, w których urzędach i ministerstwach z przelotów najczęściej korzystają ich szefowie i wiceszefowie. W tym rankingu wygrywa GIODO, który wspólnie z kadrą kierowniczą w 2012 r. wylatał ok. 80 proc. kwoty wydatkowej przez urząd, a w 2013 r. 68 proc. Często podróżują też samolotami kierownictwa UKE, ministerstw: sprawiedliwości, pracy i polityki społecznej oraz środowiska.
Oczywiście wszystkie resorty tłumaczą wzrastające wydatki na bilety lotnicze koniecznością uczestnictwa ich przedstawicieli w spotkaniach organizowanych przez ważne instytucje światowe. Bez wątpienia członkostwo Polski w Unii Europejskiej sprawia, że niezbędne są wyjazdy urzędników do Brukseli oraz stolic innych europejskich państw. Czy jednak muszą oni podróżować biznesklasą?
Andrzej Sadowski z Centrum im. Adama Smitha podkreśla, że ujawnione przez nas dane świadczą o tym, że polscy podatnicy nie mają bieżącej kontroli nad władzami publicznymi. – Realnie mają na nie wpływ tylko raz na cztery lata, gdy odbywają się wybory – stwierdza Sadowski. Jego zdaniem wszystkie wydatki administracji publicznej powinny być poddane jednolitym kryteriom oceny, a tak nie jest. – Politycy nie traktują swojej pracy jak służby publicznej, zakładają, że państwo sfinansuje wszystkie ich zachcianki. Budżet jest „sezamem”, z którego zawsze można trochę zabrać, aby zapłacić za bilety w klasie biznes czy egzotyczne podróże – ironizuje Sadowski.
Opowiada, że kiedy w latach 90. delegacja rządu Szwajcarii przyjechała do Warszawy pociągiem, wzbudziła zdumienie naszych polityków. – Dziwili się, dlaczego tamci nie skorzystali z przywilejów władzy. A wtedy bilety lotnicze były znacznie droższe od kolejowych i Szwajcarzy uznali, że mogą zaoszczędzić trochę publicznych środków. W Polsce to było i jest nie do pomyślenia – ocenia Sadowski.
Na przypadki nieuzasadnionych wydatków związanych z podróżami służbowymi wskazuje także Najwyższa Izba Kontroli. – Każdego roku kontrolujemy wydawanie pieniędzy przez różne instytucje i bywa, że niekiedy nieuzasadnione wydatki na podróże służbowe stanowią podstawę do wydania negatywnej oceny – przyznaje Paweł Biedziak, rzecznik NIK. I dodaje, że na szczęście takie nieprawidłowości to rzadkość. Jako przykład podaje raport izby dotyczący wydatków UKE, ale też Straży Granicznej, która w 2011 r. popełniła liczne błędy w prowadzeniu przetargu na zakup biletów lotniczych. Wkrótce podobny problem może czekać też Ministerstwo Administracji i Cyfryzacji. Dwa tygodnie temu posłowie opozycji podczas konferencji prasowej zorganizowanej w Sejmie poinformowali, że NIK obiecała się zająć także wyjazdami służbowymi wiceminister administracji i cyfryzacji Małgorzaty Olszewskiej. Co ciekawe, rzecznik MAC Artur Koziołek odmówił nam przesłania informacji o liczbie biletów lotniczych wykupionych w latach 2012–2014, przekazując tylko wydatkowane kwoty. Jego zdaniem „liczenie biletów lotniczych to strata czasu”.
Otrzymując przynajmniej częściowe dane, i tak mieliśmy szczęście, bo część instytucji całkowicie zignorowała pytania redakcji lub wykręciła się od odpowiedzi.
Na przykład Agencja Wywiadu w osobie szefa gabinetu (jego nazwisko jest tak tajne, że nie ujawniono go w korespondencji) odpowiedziała, że wszelkie wydatki ponoszone przez AW na pokrycie kosztów realizacji zadań podlegają ścisłej kontroli i są dokonywane „z uwzględnieniem zasad oszczędności, celowości oraz gospodarności i rzetelności”. Poinformowano nas, że brak jest formalnoprawnych możliwości udostępnienia opinii publicznej danych dotyczących finansowania przez AW realizowanych przez nią zadań. Narodowy Bank Polski nie potrafi policzyć, ile wydał na bilety lotnicze, ponieważ „ich zakup jest kompetencją rożnych jednostek organizacyjnych NBP”. Kłopoty z ewidencją biletów ma też Kancelaria Prezesa Rady Ministrów, która na zebranie potrzebnych danych potrzebowałaby ok. 1,5 miesiąca.
NBP nie potrafi policzyć, ile wydał na bilety, bo kupują je różne jednostki
21 tys. zł – tyle płacimy za podróże statystycznego posła
W zestawieniu wydatków administracji państwowej przeznaczonych na bilety lotnicze nie uwzględniliśmy kosztów przelotów posłów i senatorów. Tymczasem Kancelaria Sejmu i Kancelaria Senatu co roku negocjują umowę z Polskimi Liniami Lotniczymi LOT. Dzięki niej parlamentarzyści mogą bez ograniczeń korzystać z krajowych połączeń tego operatora, co wynika z ustawy o wykonywaniu mandatu posła i senatora. Procedura jest prosta: członek parlamentu rezerwuje lot, wypisuje zlecenie i na tej podstawie są zrealizowane przeloty.
Z kolei korzystanie przez posłów z przejazdów oferowanych przez przewoźników, z którymi Kancelaria Sejmu nie zawarła umowy, odbywa się na podstawie ważnego jednorazowego biletu na przejazd lub przelot, który poseł sam kupuje u przewoźnika. Wydatek jest później zwracany przez Kancelarię Sejmu na zasadzie refundacji, na podstawie oryginału faktury, rachunku albo biletu wystawionego przez przewoźnika.
Jak podał serwis RFM24, co roku rosną środki, jakie na potrzeby 460 posłów przeznaczają podatnicy. W 2011 r. na wyjazdy parlamentarzystów przeznaczono prawie 8 mln zł. Rok później poselskie przeloty i przejazdy, ale tylko na terenie kraju, kosztowały już 9,2 mln zł. W 2013 r. wydatki na przejazdy sięgnęły kwoty 9,8 mln zł. Najwięcej wydano na przeloty posłów. Było to prawie 7,4 mln zł. Na bilety kolejowe dla posłów Kancelaria Sejmu w 2013 r. wydała nieco ponad 2,2 mln zł, nieznacznie mniej niż rok wcześniej. Średni roczny koszt przejazdów jednego posła w 2013 r. wynosił 21,3 tys. zł.
Warto wspomnieć, że do dyspozycji marszałków Sejmu i Senatu oraz Kancelarii Prezesa Rady Ministrów są także samoloty rządowe.