Organizacja wzięła na zakładnika całą Strefę Gazy w nadziei, że lepsza sytuacja gospodarcza wzmocni jej siły
Na dalsze trwanie konfliktu nie mogła sobie pozwolić żadna ze stron. Gdyby do światowej opinii publicznej wciąż płynęły informacje o stratach wśród cywili, władze Izraela ryzykowałyby jeszcze poważniejszy uszczerbek na wizerunku. Z kolei Hamas nie mógł dopuścić do dalszego niszczenia własnego potencjału przez izraelskie wojsko. Zawieszenie broni ma też zapobiec postępującej erozji autorytetu bojowników. Siedem lat po zdobyciu siłą przez Hamas władzy w Gazie 88 proc. jej mieszkańców chciałoby, żeby ją oddał.
Źródeł obecnego konfliktu należy doszukiwać się w przewrocie w Egipcie w 2012 r. Armia odsunęła wtedy od władzy Bractwo Muzułmańskie, z którego wywodzi się Hamas. Generałowie postanowili, że nie mają zamiaru dłużej przymykać oczu na przemyt z półwyspu Synaj do Strefy Gazy, prowadzony często podziemnymi tunelami. Tym bardziej że Hamas pobierał od przemycanych towarów „cła”, które zasilały budżet organizacji. To doprowadziło wiele osób w Hamasie do bogactwa, czego wyrazem były luksusowe samochody i wille. Liderzy Hamasu wykorzystywali tunele też jako kanał dla środków lokowanych w nieruchomościach na Synaju.
Blokada sprawiła, że w Gazie wszystko stanęło. Skończyły się tania egipska benzyna i olej napędowy dla jedynej na terenie strefy elektrowni. Przerwy w dostawie prądu sięgały 18 godzin dziennie. Ponieważ tunelowa gospodarka zapewniała miejsca pracy, bezrobocie podskoczyło do 40 proc., a wśród młodych nawet do 60 proc. Przyparty do muru Hamas zdecydował się pójść na układ z rządzącą na Zachodnim Brzegu partią Fatah, którą Hamas odsunął od władzy w Gazie w 2007 r. Porozumienie przewidywało wspólny rząd koalicyjny.
Hamas postawił warunek: nowy rząd wciągnie na listę pracowników 40 tys. osób związanych z organizacją. Ale palestyńskie banki jako członkowie międzynarodowego systemu finansowego nie mogły wypłacać pensji ludziom związanym z organizacją uznawaną przez większość świata za terrorystyczną. Hamas na kilka dni zablokował więc dostęp do banków. Liderzy organizacji widząc, że nic tym nie wskórają, a władza wyślizguje im się z rąk, postanowili rozniecić konflikt, po zakończeniu którego znowu staną się stroną rozmów.
Aby wojny w Gazie się nie powtarzały, terytorium to powinno normalnie funkcjonować. Dowódcom armii izraelskiej uświadomiła to dopiero egipska blokada. Opracowali wtedy nawet plan pomocy dla Strefy, zakładający inwestycje m.in. w instalacje do odsalania wody. Do pomysłu nie udało im się jednak przekonać polityków. Nie zmienia to faktu, że jakiś plan dla Strefy musi powstać, a jego głównym elementem będzie albo zniesienie blokady, albo zewnętrzna pomoc finansowa. To pierwsze jest dla Hamasu głównym postulatem w rozmowach o trwałym zawieszeniu broni.
Dla Egiptu otwarcie granicy jest nie na rękę, bo z jego punktu widzenia utrzymywanie się rządu Hamasu w Strefie Gazy jest niekorzystne. Wszak głównym wrogiem prezydenta Egiptu gen. Abdulfataha as-Sisiego jest Bractwo Muzułmańskie. Nie ma on więc żadnego interesu w tym, by Hamasowi cokolwiek ułatwiać. Z drugiej strony Egiptowi zależy, by trwały rozejm został wynegocjowany z jego udziałem. W dotychczasowych konfliktach między Izraelem a Palestyńczykami to zwykle Egipt był mediatorem i gdyby kilka miesięcy po objęciu władzy przez as-Sisiego wypadł z tej roli, osłabiłoby to pozycję nowego prezydenta.
Chętny do jej przejęcia jest Katar, który wspiera Strefę Gazy finansowo, ale zarazem jest sojusznikiem USA, a przy tym nie ukrywa ambicji, by odgrywać większą rolę w regionie. Alternatywą dla otwarcia granicy z Egiptem mógłby być plan poprawy warunków życia stłoczonej na 360 km kw. 1,8-mln ludności Gazy, ale nie wchodzi to w grę, dopóki tym terytorium rządzi Hamas, uznawany przez USA i UE za organizację terrorystyczną. Zachód nie chce, by pieniądze trafiały do jego przywódców. To byłoby możliwe dopiero, gdyby islamiści wyrzekli się przemocy i uznali prawo Izraela do istnienia, co jednak w ich oczach oznaczałoby kapitulację. Wszystko wskazuje więc na to, że nawet jeśli uda się zawrzeć trwały rozejm, potrwa on najwyżej do kolejnej wojny.