Noc na placu świętego Michała w Kijowie minęła spokojnie. Przebywało tam kilkuset manifestantów.

Po tym, jak wczoraj przed świtem milicja brutalnie rozpędziła manifestantów na placu Niepodległości, protestujący obawiali się, że tej nocy może dojść do kolejnego ataku. Tym razem jednak funkcjonariusze nie zaatakowali, a wczoraj niemal przez cały dzień trwania demonstracji na placu świętego Michała nie było widać żadnego milicjanta - poza drogówką.

W pobliskim monastyrze zorganizowano sztab, w którym rozdawane są kanapki, herbata i ciepłe ubrania. Można się tam także ogrzać. Manifestujący twierdzą, że ma to znaczenie symboliczne. Jeden z nich mówi, że Ukraińcy nigdy nie chowali się przed swoimi władzami w świątyni. Tak było tylko w czasie najazdów tatarskich. "Skoro ludzie chowają się w cerkwi, to to nie jest władza, a najeźdźcy" - twierdzi demonstrant.

Dziś w Kijowie ma odbyć się wielka manifestacja poparcia dla integracji europejskiej . W nocy sąd ograniczył jej zasięg. Ukraińcy nie mogą protestować na placach Europejskim i Niepodległości, przed siedzibami rządu, prezydenta, ani przed ministerstwem spraw wewnętrznych. Zakaz ma obowiązywać do 7 stycznia.

Protesty na Ukrainie rozpoczęły się 21 listopada, kiedy to rząd ogłosił, że wstrzymuje przygotowania do podpisania umowy stowarzyszeniowej z Unią Europejską. Codziennie na placu Niepodległości zbierało się od kilku do kilkunastu tysięcy osób. Najwięcej przyszło jednak w zeszłą niedzielę, kiedy to sto tysięcy osób wypełniło niemal całą główną ulicę stolicy - Chreszczatyk.

Wczoraj tuż przed świtem na plac wtargnęły oddziały specjalne Berkut. Brutalnie zaatakowały tysiąc manifestantów, którzy zostali tam na noc. Funkcjonariusze bili pałkami i kopali wszystkich nawet leżących i nie czyniących oporu. Wsród rannych jest dwóch Polaków. Ambasador Ukrainy ma dziś złożyć w polskim MSZ wyjaśnienia w sprawie zajść w Kijowie.