Najściami policji i straży miejskiej straszą miejscy urzędnicy wyborców, którzy chcą się dopisać do listy głosujących w warszawskim referendum - pisze "Nasz Dziennik".

13 października mieszkańcy stolicy zdecydują, czy odwołają Hannę Gronkiewicz-Waltz ze stanowiska prezydenta miasta. Ostatnie sondaże wskazują, że wygrają je zwolennicy odwołania. Zdaniem gazety, obóz rządowy robi wszystko, aby obniżyć frekwencję i sprawić, by głosowanie nie było wiążące.

"Nasz Dziennik" przytacza relację dwóch kobiet, które próbowały się dopisać w urzędzie dzielnicowym w Rembertowie do spisu wyborców. Zostały tam bardzo ostro i rygorystycznie potraktowane przez urzędniczkę, która zażądała od nich dokumentu potwierdzającego najem w stolicy lub przyprowadzenia w charakterze świadka osoby, która jest właścicielem lokalu. Mówiła też, że policja, nawet po referendum będzie sprawdzać, czy rzeczywiście w tym lokalu mieszkają - na przykład rozpytywać sąsiadów.