Sprzeczne dane o liczbie ofiar porannej masakry w Kairze. Egipskie ministerstwo zdrowia informuje, że w strzelaninie na północnym wschodzie miasta zginęło 46 osób. Z kolei lekarze, którzy na miejscu ratowali uczestników zajść mówią o ponad stu zabitych i 1500 rannych. Nikt nie chce przyjąć odpowiedzialności za śmierć zwolenników islamistów, protestujących przed meczetem Rabaa Adhawiya.

To z pewnością najbardziej krwawe zamieszki, do jakich doszło od czasu odsunięcia od władzy islamistów z Bractwa Muzułmańskiego. Zwolennicy Bractwa jak każdego dnia protestowali przed meczetem Rabaa Adhawiya. Nad ranem snajperzy otworzyli do nich ogień z broni maszynowej.

Świadkowie twierdzą, że za spust pociągnęli żołnierze i policjanci. „To było piekło. Większość ofiar zmarła od postrzału pociskami w głowę, od snajperów. To niewiarygodne” - mówił jeden ze świadków, lekarz Hesham Ibrahim.

Z kolei przedstawiciele armii i policji twierdzą, że nie użyli ostrej broni, a jedynie gazu łzawiącego, a snajperzy nie byli ani policjantami ani żołnierzami. Egipskie władze oskarżyły Bractwo Muzułmańskie o prowokowanie zajść. Świadkowie twierdzą, że do starć doszło, gdy islamiści próbowali zablokować jedną z głównych dróg w dzielnicy.

Po porannych wydarzeniach Bractwo zapowiedziało kontynuowanie antyrządowych protestów. Jeden z przywódców organizacji Mohammed al-Beltaji powiedział, że zwolennicy obalonego prezydenta stoją na straży demokratycznych procedur. "Mamy prawo do pokazania światu, że Egipcjanie mogą wybrać swojego prezydenta, parlament i stworzyć Konstytucję. Żadna siła wojskowa nie ma prawa, by jednego dnia nagle zdecydować o tym, kto rządzi" - mówił polityk Bractwa Muzułmańskiego.

Z kolei minister spraw wewnętrznych poinformował, że okolice meczetu Rabaa Adhawiya wkrótce zostaną „oczyszczone z demonstrantów”.

Bractwo Muzułmańskie nie uznaje odsunięcia od władzy Mohammeda Mursiego. Były prezydent jest przetrzymywany w odosobnieniu. Egipskie władze poinformowały dzisiaj, że obalony prezydent wkrótce trafi do więzienia, tego samego, w którym jest teraz obalony dwa lata temu prezydent Hosni Mubarak.

Według Jerzego Haszczyńskiego, szefa działu zagranicznego "Rzeczpospolitej", starcia zwolenników obalonego prezydenta Mohammada Mursiego z siłami bezpieczeństwa będą się zmniejszały, ale napięcie pozostanie. Dziennikarz mówił w Polskim Radiu, że sytuacja staje się na tyle niebezpieczna, iż - jego zdaniem - Bractwo Muzułmańskie będzie powoli rezygnowało z uczestnictwa w protestach. Według Jerzego Haszczyńskiego, powróci stan z czasów prezydenta Mubaraka, gdzie teoretycznie było spokojnie, ale obowiązywał stan wyjątkowy. "Armii się nie da w stu procentach spacyfikować" - mówi. Jego zdaniem, Bractwo nie zechce współpracować z nowymi władzami, dlatego usunie się w cień i wróci do pierwotnej działalności. "Zaczną pracować u podstaw, zajmą się edukacją i działalnością charytatywną. Zwolennicy o bardziej radykalnych poglądach mogą szukać rozwiązania w aktach terrorystycznych" - dodał Haszczyński.