Ruchu w politycznym interesie można się spodziewać najwcześniej pod koniec 2013 roku. Chyba że wcześniej zdarzy się coś bardzo złego w polskiej gospodarce. PiS może się piąć w sondażach i nawet wygrać kolejne wybory, ale to nie znaczy, że będzie rządzić. O polityczne prognozy na 2013 rok dziennik.pl zapytał politologa dr. Tomasza Słupika z Uniwersytetu Śląskiego.

dziennik.pl: Przyszły rok zapowiada się jako czas spokoju w polskiej polityce. Nie mamy przewidzianych chociażby żadnych wyborów. Jednak czy według pana może dojść do politycznego tąpnięcia i w efekcie do przedterminowego głosowania?

Dr Tomasz Słupik: Faktycznie, z kalendarza wynika, że dopiero w 2014 roku odbędą się wybory do europarlamentu, potem wybory samorządowe, a w kolejnym roku parlamentarne i prezydenckie jednocześnie. Ale polityka bywa nieprzewidywalna i żadnego scenariusza nie można wykluczyć. Tym bardziej, że rok 2013 ma być w gospodarce czasem pogłębiającej się stagnacji gospodarczej i rosnącego bezrobocia. Sytuacja społeczno-ekonomiczna, a co za tym idzie polityczna będzie dość niepewna, więc scenariusz kryzysu politycznego jest wysoce prawdopodobny. Tylko pytanie, czy ów kryzys gospodarczy, a w konsekwencji polityczny, ewentualne wpadki rządzących – czy to wszystko w efekcie doprowadzi do przyspieszonych wyborów. Nie wykluczałbym, choć moim zdaniem prawdopodobieństwo takiego scenariusza jest niewielkie.

Co musiałby się wydarzyć, by jednak doszło do przedterminowych wyborów?

Dla przykładu, mogłoby to być przekalkulowanie przez nowego lidera PSL, że nie opłaca mu się być w koalicji z Platformą. Aczkolwiek ten scenariusz jest mało prawdopodobny. Mógłby to być również kryzys w PO, który skończyłby się rekonstrukcją rządu i zdymisjonowaniem ministra sprawiedliwości Jarosława Gowina. Jeśli zdecydowałby się on wyjść z partii z grupą działaczy, wówczas koalicja traci większość. Jak bardzo jest to prawdopodobne? To zależy m.in. od sondaży. Jeżeli będą rosły słupki PiS, to wówczas Gowin może zacząć kalkulować, co mu się bardziej opłaca. Na razie bardziej opłaca mu się pozostawać w Platformie. Ale czy za pół roku, za rok nadal będzie mu się to opłacało – tu sprawa jest otwarta.

Na ile prawdopodobne są okoliczności sprzyjające rozłamowi w PO? Czy PiS będzie w przyszłym roku rósł w sondażach?

Jeżeli PiS umiejętnie wróci do wizerunku partii niesmoleńskiej, a bardziej partii merytorycznej, to jak najbardziej tak. Powiem więcej: PiS może wizerunkowo niewiele robić, a Platforma i tak będzie obciążona rządzeniem i wszystkimi okolicznościami społeczno-ekonomicznymi, które będą działały na jej niekorzyść. Jednak patrząc na to, co dzieje się w PiS, i na to, co robi Jarosław Kaczyński, wydaje się, że ten scenariusz jest może nie tyle niemożliwy, co mało prawdopodobny. Choć tendencja w sondażach pokazuje pogoń PiS-u za Platformą, która – patrząc obiektywnie – słabnie.

A pozostali?

Lewica jest w sytuacji dość trudnej, żeby nie powiedzieć beznadziejnej. To jest dość dziwne, ponieważ obiektywne warunki, a także kryzys wskazywałyby na potrzebę istnienia silnej partii lewicowej w Polsce. A tu dwie partie, które mają poparcie rzędu 10 procent każda, nawet jak zjednoczą siły, nie mają silnej pozycji. PiS i Platforma skutecznie zahipnotyzowały społeczeństwo swoim jałowym w gruncie rzeczy sporem, któremu biernie przygląda się trzy czwarte, a może i cztery piąte wyborców.

Skoro sytuacja gospodarcza może mieć tak wielki wpływ na to, co będzie się działo w polityce w przyszłym roku, sądzi pan, że to właśnie ona będzie tematem wiodącym? Czy może wciąż na pierwszym miejscu będzie kwestia katastrofy smoleńskiej?

Ja stawiam na kryzys. A jeśli tak, to w związku z tym będzie zapewne wracał temat służby zdrowia, temat edukacji. Będzie podnoszona kwestia europejska, i nie mówię tu tylko o sprawie przyjęcia euro, ale także o planach reform instytucjonalnych w Unii Europejskiej. Sprawę Smoleńska określiłbym jako kartę, którą oczywiście będzie się grać. Jednak na tle kryzysu zejdzie ona na drugi plan. Społeczeństwo będzie się domagało agendy złożonej z problemów realnie dotyczących ludzi. A w związku z tym politycy muszą i – moim zdaniem - powinni wyjść z „matrixa”, w którym funkcjonują. I to nie tylko ze względów sondażowych. W Polsce bowiem politycy i społeczeństwo żyją w dwóch różnych wymiarach – zwykli ludzie próbują, mniej lub bardziej skutecznie, radzić sobie w tej rzeczywistości, podczas gdy politycy prowadzą jałowy spór.

Niektórym taka jałowa polityka służy...

Taka jałowa polityka służy mediom i ludziom w to bezpośrednio zaangażowanym. Ale to jest bardzo niewielki odsetek społeczeństwa. Polacy sobie dobrze radzą prywatnie, rodzinnie, natomiast publicznie jesteśmy wciąż wycofani, niski jest poziom zaufania, za to wysoki poziom nieufności, co prowadzi do konfliktów. Dlatego ludzie coraz bardziej obojętnieją na politykę, zwłaszcza na tę politykę na szczeblu ogólnopolskim. I to jest niepokojące, bo prędzej czy później będzie skutkowało jakimś poważnym kryzysem. Mimo wszystko społeczeństwo jest niezwykle odporne i wytrzymałe, a politycy – można powiedzieć – samobójczo konsekwentni w swojej dezynwolturze.

Czy zatem w przyszłym roku politycy nie uciekną od konkretów i merytorycznych dyskusji?

Propaganda zielonej wyspy i działania PR-owe, które oczywiście były oparte na pewnych faktach, przestaną działać. Bezrobocie jest prognozowane na 13-15 procent, wzrost gospodarczy balansuje w okolicy zera, de facto mamy do czynienia z recesją. Kryzys zacznie doskwierać coraz większej grupie ludzi, żeby nie powiedzieć większości Polaków. Nasza słaba, mizerna i dość rachityczna klasa średnia będzie coraz bardziej odczuwała skutki spowolnienia, a to może doprowadzić do napięcia społecznego. „Solidarność” już przecież zapowiada protesty przeciwko „umowom śmieciowym”.

Czyli przed nami rok napięcia, pęcznienia, oczekiwania...

Nie zacznie się od trzęsienia ziemi, ale to będzie czekanie na trzęsienie ziemi. Atmosfera będzie jak u Czechowa: przed rewolucją 1917 roku w Rosji wszyscy przeczuwali, że dzieje się coś niebezpiecznego, ale nie wiedzieli do końca, co to będzie. Tak będzie w polskiej polityce – paradoksalnie niewiele się może w niej dziać, ale podskórne ruchy już mają miejsce. Ostatecznie o sytuacji politycznej decydowały będą wybory, ale jak zwykle w Polsce, będą to wybory o wszystko. To z kolei świadczy o słabości polskiej polityki, ale też o jej specyficznym uroku. Choć może warto byłoby porzucić ten urok na rzecz przewidywalności rodem ze Skandynawii.

Dalszą część wywiadu czytaj na stronie dziennik.pl

dr Tomasz Słupik – politolog, komentator polityczny. Pracuje na Uniwersytecie Śląskim w Katowicach.