Jak dowiódł eksperyment śledczy przeprowadzony w domu Krzysztofa Olewnika, Wojciech Franiewski, gangster skazany za udział w porwaniu, nie mówił prawdy - donosi "Wprost". Może to oznaczać, że porwania w ogóle nie było lub, że miało ono inny przebieg niż do tej pory sądzono.

Policja przeprowadziła eksperyment w 11. lat po porwaniu, żeby dowiedzieć się, jaki dokładnie udział miał w nim Artur Rechul - gangster, który pięć lat temu sam zgłosił się na policję i przyznał do udziału w porwaniu, opisując ponadto dokładnie jego przebieg. Tymczasem, jak pisze "Wprost", podczas wizji lokalnej Rechul zachowywał się tak, jakby był na miejscu porwania pierwszy raz. Wyglądało, jakby wyuczył się wcześniej przygotowanej roli: składając zeznania, wielokrotnie zasłaniał się niepamięcią, natomiast inne wydarzenia pamiętał bardzo dokładnie.

Podczas niedawnego eksperymentu śledczy zrewidowali zeznania Rechula. Okazało się, że Wojciech Franiewski - herszt grupy porywaczy - nie mógł wspiąć się na balkon domu i przez nikogo niezauważony, wpuścić pozostałych porywaczy do środka, którzy mieli ponadto nie pozostawić po sobie żadnych śladów, pomimo że przed porwaniem ukrywali się w polu kukurydzy.

Śledczy podejrzewali wcześniej, że ślady ziemi z pola mógł sprzątnąć przed przyjazdem policji przyjaciel Krzysztofa, Jacek K., który jako pierwszy dotarł na miejsca porwania.

Jeżeli jednak żadnych śladów nie było, to kolejny raz powraca wersja o samouprowadzeniu. Według tej wersji, Krzysztof Olewnik sfingował porwanie, prosząc o pomoc Wojciecha Franiewskiego i jego ludzi. Dopiero potem sam miał stać się ich zakładnikiem.

Jak donosi "Wprost", policyjny eksperyment miał również wyjaśnić kilka innych niewiadomych. Próbowano między innymi odtwarzać kąty padania promieni światła, wydobywającego się z domu Olewnika oraz przeprowadzono eksperyment dźwiękowy, którego celem było ustalenie czy żona Jacka K. mogła widzieć poloneza z porywaczami. Okazało się, że nie mogła.

Film