Od zarania dziejów ludzie spierali się o kwestie, które nie podlegały kompromisowi, o terytoria, bogactwa mineralne czy o poglądy religijne. Nie było innego rozwiązania jak wojna. Innymi słowy własne stanowisko narzucano siłą. I to było całkiem w porządku do czasu, kiedy uznano, że jest lepsze rozwiązanie od stosowania siły, a mianowicie rozmowa.
Jednak rozmowa, nawet w demokracji, ma pewne ograniczenia. Często udaje się przekonać zwolenników konkurencyjnego poglądu lub przekonać do pewnego stopnia i wtedy mamy kompromis, ale czasem nie, ponieważ w grę wchodzą problemy, które po prostu kompromisowi nie podlegają. Takie jak na przykład poglądy religijne, filozoficzne czy moralne. Wielu teoretyków demokracji sądziło, że wobec tego najlepiej unikać publicznego dyskutowania o takich problemach, skoro nie da się ich demokratycznie rozwiązać. Jednak czasem trzeba.
Najczęściej ostatnio są to problemy zwane moralnymi: aborcja, in vitro czy eutanazja. Jednak to tylko pozór, że są to problemy moralne. W istocie spór dotyczy faktów i dlatego jest nie do rozwiązania. Nie dotyczy stanowisk moralnych czy ideologicznych, jak często i niesłusznie bywa opisywany. Albo zarodek lub embrion są żywymi ludźmi, albo nie są. Rozwiązania połowicznego nie ma. Ponadto rozwijająca się nieustannie w tempie zawrotnym medycyna dostarcza nam już nowych problemów związanych z genetyką, przeszczepami czy diagnostyką przednatalną. Co zrobić, kiedy wiemy już we wczesnych okresach ciąży, że dziecko będzie upośledzone w znacznym stopniu? Co zrobić z ludźmi starymi, którzy muszą dożywać w strasznych męczarniach?
Pojawiają się wreszcie praktyczne rozwiązania, kiedyś niedopuszczalne ze względów obyczajowych. Na przykład matki, które chcą być samotne i użyły tylko jakiegoś mężczyzny jednorazowo, a on może nawet nie widzieć, że jest ojcem. I kobiety, które nie chcą mieć dzieci i pod pozorem choroby dokonują odpowiedniej operacji. Oraz mężczyźni, u których jest to jeszcze prostsze i w dodatku niezakazane przez prawo, bo lekarzowi wolno spełnić taką prośbę na życzenie chętnego.
Doskonale rozumiem, że ludzie mają poglądy religijne i mogą się godzić lub nie godzić na rozmaite wymienione wyżej i podobne sytuacje. Że nie mają z tym problemu. Ale są też inni, którzy chcieliby in vitro czy aborcji. Otóż nie jest to problem, który mogliby i powinniby za nas rozwiązywać politycy. Politycy nie mają upoważnienia od społeczeństwa do rozwiązywania spraw moralnie beznadziejnych ani, tym bardziej, do podejmowania decyzji na podstawie własnych prywatnych poglądów, co jest płodem ludzkim, a co nie jest. Politycy, obojętne, czy konserwatywni, liberalni, czy socjalistyczni, mogą podejmować takie decyzje jako prywatni ludzie, ale nie jako politycy. Zaś ubieranie w ideologiczne koncepcje wtrącania się do naszych moralnych niepokojów jest zwyczajnym oszustwem.
Dlatego zdumiewa obecna debata na temat in vitro wewnątrz Platformy Obywatelskiej i na całym terytorium politycznym. Zadaniem polityków jest dopracowanie prawnego zgniłego kompromisu, a nie pouczanie nas, jakie postępowanie jest słuszne moralnie, a jakie nie. Naturalnie, może, a nawet musi to czynić Kościół, ale Kościół nie ma nic do polityki.
Kto jednak spośród polityków nie umie zawrzeć jakiegoś zgniłego kompromisu, ten ma tylko dwa wyjścia: albo jak dawniej pójść na wojnę, co jest dla społeczeństwa niebezpieczne, a bywa nawet zgubne, albo wycofać się z polityki. Proszę pamiętać, państwo politycy, że zostaliście wybrani w demokratycznych wyborach i macie służyć demokracji. A zatem przestańcie się spierać publicznie i w sposób gorszący o indywidualne kwestie moralne, zawrzyjcie zgniły kompromis i weźcie się do prawdziwej roboty, czyli do dbania o sprawy rzeczywiście publiczne, których w naszych ciężkich czasach nie brakuje.