Przez stulecia artyści żyli z różnych form mecenatu. Co pewien czas ktoś zamawiał u nich obraz lub rzeźbę, operę lub symfonię, sztukę dramatyczną lub okazjonalny wiersz.
Niektóre z tych dzieł okazały się wielkie, a nawet genialne. Czasem, wyjątkowo, artyści byli, jak Jan Kochanowski czy Zygmunt Krasiński, zamożni z domu. Podobnie rzecz się miała z uczonymi. Gdyby nie znajdowali – jak się dzisiaj mówi – sponsorów, tylko nieliczni i tylko w niektórych dziedzinach (matematyka, bo nie wymaga nakładów) dokonaliby swoich odkryć.
Państwo polskie nigdy nie było hojnym mecenasem, a kto oprócz państwa może dzisiaj wspierać artystów i uczonych? Czasem wielkie firmy, ale to wciąż w Europie rzadki zwyczaj. Jest w zasadzie bliższy modelu amerykańskiego, który jednak na Starym Kontynencie się nie przyjął i nie przyjmie się na pewno w czasach kryzysu. Mecenat państwowy to jedyne wyjście. Czasem jest to mecenat bezpośredni – żadna europejska wielka opera nie utrzymałaby się bez niego. Znacznie częściej pośredni. Formą państwowego mecenatu było między innymi uwzględnienie specyfiki działalności twórczej i przyznanie twórcom przywileju polegającego na odpisie podatkowym, a dokładniej na tym, że przysługuje im prawo do odliczenia 50 proc. kosztów uzyskania przychodu.
Innymi słowy, władza, kasując ten przywilej, całkowicie lekceważy twórczość artystyczną i intelektualną jako specyficzną dziedzinę, której wspieranie należy do konstytucyjnych obowiązków państwa. W dodatku mówi się o oszczędnościach rzędu kilkuset milionów, a zdumiewająca – czy tylko śmieszna – wypowiedź ministra Rostowskiego, który zechciał uznać, że nikt na tym nie straci, oznacza też, że nikt nie zyska. Po co więc rządowi, który miał poparcie olbrzymiej większości twórców (prawda, że to nie miliony), takie harce podatkowe? Podobno dla powszechnej podatkowej sprawiedliwości. Ale czyni się tylko niesprawiedliwość, co zaraz wyjaśnimy.
Po pierwsze, wielu twórców (na przykład rzeźbiarze, kompozytorzy, ale i pisarze) zarabia większą sumę co kilka lat. Wtedy zapłaci państwu większy podatek, a w pozostałych latach będzie jeść chleb ze smalcem. Po drugie, uderza to w dziennikarzy i publicystów, którzy rzeczywiście mają bardzo zróżnicowane zarobki (sławy telewizyjne więcej, reporterzy z prowincjonalnej gazety – grosze), ale w czasach coraz większej dominacji internetu dochody ich i tak już są zagrożone, a będzie tylko gorzej. Po trzecie, zmiana podatków dotyka nauczycieli akademickich, intelektualistów, a zwłaszcza tych nieco lepiej zarabiających, chociaż pensja profesora tytularnego i zwyczajnego w Polsce w porównaniu z innymi krajami europejskimi jest śmieszna. Uczeni stracą co najmniej tysiąc złotych z tej śmiesznie niskiej pensji. A ponadto także znaczną część dochodu z książek, jakie stanowią dobro publiczne. Obecnie za poważną publikację, która ze swej natury sprzedaje się w mniej więcej dwóch tysiącach egzemplarzy (a zależy to także od dziedziny), dostaje się około sześciu tysięcy złotych, teraz to będzie o co najmniej tysiąc mniej. Czy to nie jest wszystko razem wyraz walki z kulturą wyższą?
Pada odpowiedź, że chodzi o wielkie zyski twórców kultury masowej. Też kłamstwo, bo tylko kilkadziesiąt osób w Polsce osiąga te wielkie zyski, które i tak są wysoko opodatkowane. Wreszcie pada odpowiedź ohydna: dzięki zyskom na kulturze będziemy finansowali trzecie i kolejne dzieci. Czy ktokolwiek to uczciwie policzył i czy władza zdaje sobie sprawę z handlu, jaki uprawia?
W Polsce wydatki na kulturę i na naukę należą do wyjątkowo niskich. W czasach kryzysu trudno się domagać radykalnej zmiany, chociaż akurat odpowiedni ministrowie się starają. Jednak wszystkie ich wysiłki zostaną zniweczone, jak zacznie się majstrowanie przy podatkach, które zmusi ludzi do prostytuowania się (pisał już o tym kilka lat temu prof. Janusz Czapiński). Wiem, że od tego rząd nie upadnie, ale zostanie w historii jako ten, który pierwszy rozpoczął walkę z kulturą. Kultury wysokiej na siłę i za pieniądze nie da się zrobić, ale bez pieniędzy można bardzo łatwo ją zniszczyć. Czy o to chodzi?
Władza, kasując odpis podatkowy, lekceważy twórczość