Anonymous wyrośli na symbol walki z cenzurą w internecie. W gruncie rzeczy mają więcej zapału do walki niż nadzwyczajnych hakerskich umiejętności.
Jeżeli komuś się wydaje, że tajemniczy Anonymous, którzy od kilku dni dają się we znaki polskiemu rządowi, to creme de la creme światowego hakerstwa, jest w błędzie. Żadni z nich mistrzowie łamania zabezpieczeń, nie są nawet anonimowi. Za to całkiem nieźle radzą sobie jako aktywiści. „Zhakowali strony FBI”, „Zadarli z meksykańskimi kartelami narkotykowymi”, „Prawie pokonali Sony”, „Chwalą się atakami na polskie strony rządowe” – media uwielbiają newsy o Anonymous. Jest w nich wszystko, co interesuje publiczność: tajemnica, walka z możnymi świata w imię wolności jednostki, a przy tym reprezentują tematykę do niedawna znaną tylko z filmów science fiction, czyli cyberbezpieczeństwo.
Haktywiści, czyli ruch powstały z połączenia klasycznych zajęć hakerów z działaniami aktywistów społecznych, stali się dziś bohaterami numer jeden. I choć pierwszy raz objawili się ponad dwie dekady temu, to właśnie Anonymous udało się zostać twarzami czy raczej maskami światowego haktywizmu. – Do ich działań w Polsce przykłada się większą wagę, niż na to zasługują – mówi Dominik Batorski, socjolog specjalizujący się w badaniu nowych mediów. – Nie są wcale tak potężnymi hakerami, jakbyśmy się spodziewali, i nie jest ich aż tak wielu, jak nam się wydaje – dodaje i tłumaczy, że Anonymous to raczej zjawisko społeczne, realizacja potrzeby przynależności do grupy niż istotny ruch internetowy. A jednak udaje im się realnie wpływać na wiele korporacji czy rządów.

Blokują Echelon i niszczą Chiński Mur

Hakerzy pojawili się wtedy, gdy w prywatnych domach zagościły pierwsze komputery, czyli w latach 80. – Początkowo tworzyli fora wymiany informacji, gdzie uczestnicy mogli się uczyć nowych rzeczy i porównywać umiejętności. Pierwsze grupy nosiły takie nazwy jak „Legion of Doom” (Legion Śmierci), „Cult of the Dead Cow” (Kult Zdechłej Krowy) lub „Masters of Deception” (Mistrzowie Oszustwa) i zajmowały się głównie phreakingiem, czyli łamaniem zabezpieczeń publicznych sieci telekomunikacyjnych – mówi Rik Ferguson, starszy doradca ds. bezpieczeństwa w firmie Trend Micro. Swoje działania zaczęli jednak szybko uzasadniać wyższymi ideami, głównie walką o wolność jednostki.
Za pierwszą akcję haktywistów, o której zapewne będzie się kiedyś pisało w e-podręcznikach o historii ruchów społecznych XX w., uważa się stworzenie robaka komputerowego o nazwie WANK (Worms Against Nuclear Killers, czyli Robaki Przeciwko Nuklearnym Zabójcom) w 1989 r. Grupa z Melbourne zainfekowała WANK-iem maszyny amerykańskiego Departamentu Energetyki i NASA. Zarażone komputery wyświetlały informację o niebezpieczeństwach związanych z nuklearnym wyścigiem zbrojeń, ale – co ważne – WANK w żaden sposób nie szkodził samemu systemowi.
Do kolejnych równie spektakularnych akcji doszło dopiero niemalże dekadę później. W styczniu 1997 r. na stronie Plannedparenthood.com oferującej usługi aborcyjne pojawił się baner antyaborcyjnego aktywisty Richarda Bucciego, a w 1998 r. została zablokowana strona meksykańskiego prezydenta Ernesto Zedillo, oskarżanego o korupcję i łamanie praw obywateli. Najbardziej znana była jednak kampania „Jam Echelon Day”. W 1999 r. swoją premierę miał kultowy„Matrix”, a ludzie naprawdę wierzyli, że trzeba walczyć z „systemem”. W środowisku hakerskim głównym wrogiem od lat był mityczny Echelon, czyli globalny system monitorowania komunikacji elektronicznej. Jego istnienie nie zostało potwierdzone, ale i tak haktywiści z całego świata wyznaczyli dzień ataku. 21 października zaczęli masowo wysyłać wiadomości naszpikowane słowami kluczowymi, na które miał reagować Echelon. Według planu powinno to doprowadzić do przeciążenia, a nawet czasowego wyłączenia systemu, który nie mógłby poradzić sobie z przetworzeniem setek milionów napływających nagle ze wszystkich stron wiadomości. Do dziś nie wiadomo, czy mobilizacja haktywistów odniosła skutek.
Ważniejsze z punktu widzenia realnej walki o wolność była inna akcja przeprowadzona kilka miesięcy wcześniej. Członkowie formacji Hacktivismo postanowili pokonać Wielki Chiński Firewall, czyli system odpowiedzialny za cenzurowanie internetu dla chińskich użytkowników. I... udało im się. Na krótko, ale jednak otworzyli mieszkańcom Chin dostęp do wszystkich zasobów sieci. W latach 90. działała też słynna grupa L0pht Heavy Industries, która zajmowała się raczej badaniami niż włamaniami: testowała zabezpieczenia i udzielała porad. Wsławiła się tym, że w 1998 r. jej członkowie butnie zeznali przed Kongresem USA, iż mogą zablokować cały internet w ciągu 30 minut.



Miś pedofil walczy z sektą

W XXI wieku oblicze haktywizmu całkiem się zmieniło. Zaczęło się od dyskusji o mandze i anime. Właśnie w takim celu Moot, czyli 15-latek z USA zafascynowany japońską popkulturą, założył w 2003 r. forum 4chan. Od początku wyróżniał je brak systemu rejestracji użytkowników. Każdy mógł z niego skorzystać i opisany był wtedy jako „anonymous”, czyli anonim. Forum podzielono na dwie główne kategorie: a/ było grzeczne i zajmowało się podstawową tematyką, ale już b/, działające jako „random”, czyli przypadkowe, zaroiło się od internetowych dziwaków. Wykorzystując to, że nie obowiązywały na nim żadne zasady, upodobali je sobie internauci odrzucający poprawność polityczną, a nawet zwyczajną przyzwoitość. – Internet przestał być, jak jeszcze kilka lat wcześniej, medium dla wybranych, znających się na programowaniu elit. Wszystkie dzieciaki miały już w domu komputer z dostępem do sieci i zaczęły to wykorzystywać – opowiada Batorski.
Tłumy małolatów szukających rozrywki trafiały coraz bardziej masowo na 4chan. Ku zaskoczeniu wszystkich ten – wydawać by się mogło – najzwyklejszy internetowy śmietnik pełen obrazków, zdjęć i kuriozalnych dyskusji stawał się coraz bardziej wpływowy. W przewrotny, kontestujący najbardziej nawet podstawowe wartości sposób. B/tradzi, jak forumowicze sami siebie nazywali, mieli tylko jeden wewnętrzny zakaz: „nie” dla treści pedofilskich. Ale równolegle stworzyli Pedobeara, czyli wizerunek misia-pedofila zestawianego w fotomontażach ze zdjęciami dziećmi. Miał wyśmiewać powszechny strach przed pedofilami czatującymi w sieci. Nick Douglas z serwisu Gawker.com trochę prześmiewczo, trochę na poważnie ostrzegał, że czytanie forum b/ „roztapia twój mózg”.
Od działań, nazwijmy to, rozrywkowych, Anonimowi z 4chan zaczęli przechodzić do poważniejszych i bardziej skoordynowanych działań. Najbardziej przyczynił się do tego... Tom Cruise. Hollywoodzki gwiazdor znany z ról superagentów czy pilotów objawił się niespodziewanie w nowej odsłonie: aktywisty kontrowersyjnego Kościoła Scjentologicznego. Nagranie z wywiadem dla wyznawców sekty wypłynęło do internetu w styczniu 2008 r. i momentalnie stało się hitem. Cruise dał się w nim poznać jako szczególnie zacietrzewiony wyznawca. Nic dziwnego, że dysponujący odpowiednimi środkami finansowymi i prawnymi scjentolodzy niemal od razu próbowali zablokować rozprzestrzenianie filmu. Trafili na godnego przeciwnika. Anonymous, wyznający pełną swobodę w sieci, w odpowiedzi na próby cenzurowania ogłosili akcję „Project Chanology”. Z 4chana wezwali wszystkich chętnych do internetowej walki ze scjentologami. Nagranie z Cruise’em zostało w ciągu kilku godzin rozsiane po tysiącach stron, forów i witryn, tak by nie dało się go zablokować. Anonymous zaczęli też utrudniać scjentologom życie: wysyłali masowo faksy, dzwonili, by zablokować linie telefoniczne i przypuścili kilka ataków typu DDoS na strony internetowe Kościoła. Przy użyciu tej samej metody, czyli wykorzystaniu tysięcy komputerów, które jednocześnie domagają się przeprowadzenia tego samego działania, co doprowadza do zawieszenia systemu, blokowane są od kilku dni polskie strony rządowe.
Wtedy też pojawił się najpotężniejszy element arsenału Anonymous: Low Orbit Ion Cannon (LOIC), czyli „działo jonowe umieszczone na niskiej orbicie okołoziemskiej”. Brzmi dumnie, w rzeczywistości to termin pochodzący z gier wideo i twórczości science fiction. – To aplikacja, która może być użyta do przeprowadzania ataków DDoS. Pozwala internautom, którzy chcą pomóc w akcjach organizowanych przez Anonimowych, pomóc w blokowaniu stron – tłumaczy Maciej Iwanicki, inżynier z firmy Symantec. Wystarczył więc dostęp do sieci, by w kilkanaście minut stać się jednym z Anonymous. To samo działo się u nas, gdy w ostatnią niedzielę padały kolejne strony rządowe, a Anonimowi pisali o „przyłączeniu się do polskiej rewolucji”.

Trochę zabawy, trochę walk

LOIC wystarczyło, by napsuć krwi scjentologom, a świat usłyszał o Anonimowych z 4chan. Po raz pierwszy poczuli, że działając wspólnie, stanowią siłę. Wtedy też zaczęli używać wizerunku maski Guya Fawkesa z komiksu i filmu „V jak vendetta”. Ta karykaturalnie uśmiechnięta twarz początkowo symbolizowała tylko porażkę, wpadkę, jaką zaliczył Fawkes, brytyjski rewolucjonista z początku XVII w., któremu nie udało się dokonać zamachu na życie króla. Wkrótce jednak zaczęto jej używać jako symbolu wszystkich Anonymous i ich walki z systemem.
Świetnie scharakteryzował wtedy ten ruch Chris Landers w „Baltimore City Paper”: „Anonymous to pierwsza internetowa superświadomość. Anonimowi są grupą w tym sensie, w jakim jest nią stado ptaków. Skąd wiemy, że stado jest grupą? Ponieważ całe stado podąża w tym samym kierunku. W każdym momencie może do niego dołączyć więcej ptaków, część z nich może stado opuścić i podążyć w inną stronę”.
Tak właśnie zaczęły wyglądać ich wspólne działania. W Iranie opozycjoniści nie zgadzają się w 2009 r. z wynikami wyborów – pojawiają się Anonymus atakujący strony rządowe. W 2010 r. rząd Australii zaczyna walkę z pornografią – Anonymous odpowiadają operacją „Titstorm”. Ten sam rok i aresztowanie założyciela WikiLeaks Juliana Assange’a – Anonymous z operacją „Payback” stają w jego obronie. W 2011 r. są po stronie opozycjonistów walczących podczas arabskiej wiosny i przez kilka miesięcy atakują Sony. Japońska firma podpadła im ściganiem prawdziwego hakera, który złamał zabezpieczenia platformy Sony PlayStation. Na przełomie 2011 i 2012 r. Anonymous weszli na jeszcze wyższy poziom zaangażowania społecznego, kiedy poparli ruch oburzonych z Wall Street i zaczęli walkę z rządem USA, by zablokować wprowadzenie w życie SOPA, restrykcyjnego prawa antypirackiego.
Do tej pory Anonymous zaliczyli tylko jedną porażkę. Operacja „OpCartel” miała na celu kradzież danych o największym meksykańskim kartelu narkotykowym Los Zetas. Mafia okazała się trudniejszym przeciwnikiem niż politycy i biznes. Po porwaniu jednego z założycieli latynoamerykańskiej grupy Anonymous haktywiści musieli odpuścić. Kartel wypuścił działacza pod warunkiem niepublikowania danych skorumpowanych urzędników, adwokatów i policjantów. Zagroził zabiciem 10 niewinnych osób za ujawnienie każdego nazwiska.
Atakowane rządy i korporacje także robią wszystko, by aktywistów wyłapać i ukarać. – Anonymous mają jednak rozproszoną strukturę. Poszczególne komórki działają niezależnie od siebie. Zamknięcie jednej nie ma wpływu na działanie drugiej, szczególnie że nie istnieje centralne dowództwo, lider lub grupa przywódców – mówi Batorski. I to właśnie, oprócz medialności przeprowadzanych akcji, jest ich atutem. Dzięki temu pomimo aresztowań Anonimowych z Hiszpanii, Danii, Turcji czy Holandii i zatrzymań w Wielkiej Brytanii oraz USA grupa wciąż działa, a jej szeregi – co pokazały wypadki Polsce – mogą bardzo szybko wzrosnąć.
Można jednak walczyć z systemem, wcale do Anonimowych nie dołączając. Żadnego powinowactwa z tym ruchem nie miał Neo – haker z Łotwy, który w 2010 r. włamał się do tamtejszej skarbówki. Chciał pokazać, jak ogromne premie przyznają sobie politycy i urzędnicy w państwie pogrążonym w kryzysie. Od Anonymous odcinają się też anarchiści z LulzSec. „Jesteśmy małą grupą wesołych ludzi, którzy uważają, że cyberspołeczność jest ponura i nudna, więc trzeba ją rozweselić. Ludzie bawią się, tylko gdy zaczyna się weekend. Dlatego postanowiliśmy się postarać, aby dobra zabawa trwała bez przerwy” – piszą. Zabawa według nich to ataki m.in. na koncern Ruperta Murdocha, CIA i administrację USA. LulzSec jeszcze nie dotarli do Polski. Ambasador w Japonii podpisała jednak umowę ACTA, możliwe więc, że i oni postanowią trochę się zabawić z polskim rządem.