Chiński rząd oskarżył we wtorek "separatystyczne ugrupowania mające siedziby za granicą" o chęć zdyskredytowania władz przez oskarżenie policji o ostrzelanie w poniedziałek tybetańskiej manifestacji w prowincji Syczuan na południowym zachodzie Chin.

We wtorek tybetańskie źródła spoza Chin poinformowały, że po tym jak siły bezpieczeństwa otworzyły ogień do protestujących zginęło od dwóch do sześciu osób, a ok. 30 odniosło obrażenia. O sześciu ofiarach śmiertelnych informował tybetański rząd na uchodźstwie w Dharamśali na północy Indii.

"Wysiłki mających siedziby za granicą protybetańskich ugrupowań separatystycznych, aby wypaczyć rzeczywistość i zdyskredytować chiński rząd nie powiodą się" - zaznaczył rzecznik chińskiego MSZ Hong Lei, cytowany przez agencję Xinhua. Jego zdaniem w wyniku interwencji po stronie manifestantów zginęła jedna osoba, a cztery zostały ranne, a wśród funkcjonariuszy pięć osób odniosło obrażenia.

Według organizacji pozarządowej Free Tibet poniedziałkowa pokojowa manifestacja była odpowiedzią na aresztowanie wcześniej w ciągu dnia Tybetańczyków oskarżonych o rozdawanie ulotek z hasłem: "Tybet musi być wolny". Ulotki te głosiły również, że wielu Tybetańczyków jest gotowych dokonać samospalenia.

Rząd twierdzi jednak, że demonstracja nie była pokojowa, a "gang" złożony z mnichów i dziesiątków innych osób, z których część miała przy sobie noże, obrzucił siły bezpieczeństwa kamieniami, niszcząc dwie karetki i dwa wozy policyjne.

Od samobójczej śmierci w wyniku samopodpalenia w marcu 2011 roku młodego mnicha z klasztoru Kirti w jego ślady poszło w sumie 14 Tybetańczyków - w większości mnichów i mniszek buddyjskich z Syczuanu; dziewięć osób zmarło.

Zdaniem obrońców praw człowieka samopodpalenia mnichów stanowią desperacką odpowiedź na represje kulturalne i religijne Pekinu w regionach tybetańskich.