Na trzy miesiące przed wyborami prezydenckimi we Francji poza duetem, który na pewno zmierzy się w tym wyścigu - obecnym szefem państwa Nicolasem Sarkozym i socjalistą Francois Hollande'em - pozostaje jeszcze miejsce dla kandydata skrajnej prawicy i centrum - pisze w piątek AFP.

"Oryginalność obecnej kampanii polega na tym, że po raz pierwszy chodzi o rozgrywkę między czterema, a nie trzema kandydatami, jak to było od 1965 r. do ostatnich wyborów prezydenckich w 2007 r." - zauważył w czwartek w "Liberation" komentator tego lewicowego dziennika Alain Duhamel.

Hollande, faworyt sondaży od początku jego nominacji na kandydata w wyborach przez Partię Socjalistyczną, pozostaje wciąż ich liderem z poparciem od 28 do 30 proc. głosów.

Sarkozy z rządzącej prawicowej Unii na rzecz Ruchu Ludowego (UMP), który ma pod koniec lutego oficjalnie ogłosić swoją kandydaturę w wyborach, może liczyć na 23-24 proc. głosów.

W stawce coraz bardziej zaczynają również liczyć się szefowa skrajnie prawicowego Frontu Narodowego (FN) Marine Le Pen z poparciem 18-20-procentowym i centrysta, przywódca Ruchu Demokratycznego Francois Bayrou (12-14 proc.).

Jednak notowania Hollande'a, który w niedzielę ma swoje pierwsze spotkanie w ramach kampanii, powoli słabną, podczas gdy notowania pani Le Pen i Bayrou nie przestają rosnąć.

Jak zauważa agencja AFP, szefowej FN udało się częściowo pozbyć wizerunku partii jako ugrupowania ksenofobicznego. Jej ostre opinie w sprawie islamu i imigracji oraz dyskredytowanie elit we Francji w czasie kryzysu gospodarczego przydają jej coraz większego znaczenia.

Jedna trzecia wyborców chce wycofania Francji ze strefy euro

Z niedawnego sondażu TNS Sofres dla dziennika "Le Monde" wynika, że jedna trzecia wyborców zgadza się z polityką Frontu Narodowego, postulującą wycofanie się Francji ze strefy euro i protekcjonizm w obronie francuskich przedsiębiorstw.

Według dyrektora TNS Sofres Edouarda Lecerfa, FN pod kierownictwem Marine Le Pen jest obecnie bardziej do przyjęcia, zwłaszcza dla młodszych wyborców, niż za rządów jej ojca Jean-Marie Le Pena.

Córka Le Pena marzy o powtórzeniu wyniku ojca z 2001 r., kiedy ten, ku zaskoczeniu nie tylko Francji, ale i całej Europy, dostał się do drugiej tury wyborów prezydenckich. Następnie został pokonany przez Jacques'a Chiraca, na którego zagłosowali wyborcy różnorodnych poglądów politycznych, aby tylko nie dopuścić Le Pena do Pałacu Elizejskiego.

Jeszcze w grudniu Bayrou mógł liczyć jedynie na 7 proc. głosów, podczas gdy w połowie stycznia sondaże dawały mu już 14-procentowe poparcie. Od tej pory centrysta zyskał miano "dynamicznego Bayrou".

Badania pokazują, że większość Francuzów nie utożsamia się już ani z prawicą, ani z lewicą, co jest korzystne właśnie dla Bayrou, który ze swojej niezależności uczynił znak firmowy.

W tym duchu tygodnik "L'Express" w ostatnim numerze publikuje na okładce zdjęcia Marine Le Pen i Francois Bayrou i zadaje pytanie: "A gdyby to byli oni?". W opinii pisma tych dwoje outsiderów ma "identyczny cel: (bronić) ludzi odrzuconych w dobie kryzysu gospodarczego".

Pani Le Pen mówi w imieniu "zapomnianych" i "niewidzialnej większości", Bayrou broni "najmniejszych".

Nawet były zwolennik Sarkozy'ego, Dominique Paille, były rzecznik prezydenckiej partii UMP, w opublikowanej na początku stycznia książce political-fiction "Panika w Pałacu Elizejskim" kreśli porażkę w tegorocznych wyborach obecnego szefa państwa - jak pisze - ofiary własnej polityki prawicowej.

Paille przewiduje, że do drugiej tury dostanie się Le Pen i Bayrou, a ostatecznie 6 maja wygra centrysta

"Wybór Bayrou nie jest niemożliwy. On ma zwolenników i u nas i na prawicy" - przyznaje socjalistyczny deputowany Jean-Marc Ayrault, przyczyniając się do tworzenia medialnej wrzawy wokół centrysty.

Podczas swojego pierwszego spotkaniach w ramach kampanii wyborczej w czwartek wieczorem Francois Bayrou apelował do ludzi, aby stawili opór dotychczasowej polityce. Jak przyznał, "większość Francuzów" nie chce ani Nicolasa Sarkozy'ego, ani Francois Hollande'a.

"Nasz kraj jest gotowy na wielkie zmiany. Ludzie są wściekli i chcą ukarania sprawców błędów" - mówił 60-letni Bayrou, minister edukacji w prawicowym rządzie Edouarda Balladura, na spotkaniu w gazecie "Le Figaro", której tygodniowy dodatek również poświęca mu swoją okładkę.