Premier David Cameron zaproponował przyjęcie przez brytyjski parlament przepisów przyznających Szkotom prawo rozpisania referendum konsultacyjnego w sprawie niepodległości, ale pod ściśle określonymi warunkami.

"Separacja wymaga (porozumienia) obu stron" - uważa Cameron.

Rządząca w tej części Zjednoczonego Królestwa Szkocka Partia Narodowa (SNP) uznała to za ingerencję w wewnętrzne sprawy Szkocji. W ocenie komentatorów posunięcie Camerona, choć sprytne, nie jest wolne od ryzyka.

W wywiadzie dla telewizji Sky Cameron oskarżył szkockich nacjonalistów o dążenie do niepodległości "tylnymi drzwiami" i podkreślał, że "Szkotom należy się jasność", jeśli chodzi o sytuacje prawną. Zaprzeczył, jakoby "dyktował Szkotom warunki referendum".

Premier chce w związku z tym, by proponowana ustawa parlamentu westminsterskiego przekazywała parlamentowi w Edynburgu prawo rozpisania w okresie 18 miesięcy wiążącego referendum, w którym Szkoci ustosunkowaliby się do kwestii: czy są za, czy przeciw niepodległości.

"Być może powinnam do tych wypowiedzi odnieść się spokojnie; im bardziej rząd torysów usiłuje ingerować w szkockie procesy demokratyczne, tym większe będzie poparcie dla niepodległości, ale w grę wchodzą kluczowe zasady demokratyczne" - skomentowała dla BBC wypowiedź Camerona wicepremier autonomicznego rządu Szkocji Nicola Sturgeon.

Plany SNP zakładają, że referendum odbyłoby się w drugiej połowie kadencji parlamentu w Edynburgu upływającej w 2016 roku

Zauważyła, że SNP zwyciężyła w ubiegłorocznych wyborach w Szkocji i zdobyła bezwzględną większość dzięki wyraźnej politycznej platformie, i ma mandat do jej wprowadzenia w życie.

Rzecznik Camerona przypomniał, że ustawa z 1998 roku (Scotland Act), reaktywująca parlament w Edynburgu po około 300 latach, głosi, iż konstytucyjne kwestie pozostają w gestii parlamentu westminsterskiego.

Minister ds. Szkocji w rządzie Camerona Michael Moore przedstawi w najbliższych dniach w Izbie Gmin stanowisko rządu w sprawie prawnego statusu szkockiego referendum.

Plany SNP zakładają, że referendum odbyłoby się w drugiej połowie kadencji parlamentu w Edynburgu upływającej w 2016 roku. Najczęściej wskazuje się na 2014 rok, kiedy przypada 700. rocznica zwycięskiej dla Szkotów bitwy z Anglikami pod Bannockburn.

SNP kalkuluje, że im później odbędzie się referendum, tym większe będą szanse na to, iż Szkoci opowiedzą się za niepodległością. Nacjonaliści chcą też, by Szkoci ustosunkowali się w referendum nie tylko do niepodległości, ale także do kwestii zwiększenia zakresu autonomii wewnętrznej, tak by objęła również sprawy finansowe.

Do czasu referendum nacjonalistyczny szkocki rząd Aleksa Salmonda chce pokazać się jako kompetentny. Szczyci się m.in. zwolnieniem Szkotów od standardowych opłat za leki w publicznej służby zdrowia i z czesnego dla szkockich studentów.

SNP chce rozpisać referendum, gdy dojdzie do wniosku, że jest szansa na pozytywny wynik i sformułować pytania po swojej myśli. Obecnie szkocka opinia w większości nie jest przekonana do niepodległości, choć idea rozszerzenia zakresu samorządności wewnętrznej ma duże wzięcie i większość mogłaby ją poprzeć.

Osobny spór dotyczy tego, czy referendum, którego chce SNP, byłoby wiążące, czy nie. Brytyjskie prawo uznaje, że referenda są "konsultacyjne i doradcze", stąd szkoccy nacjonaliści nie widzą powodu, by w przypadku szkockiego referendum miało być inaczej.

SNP kalkuluje, że referendum konsultacyjne, jeśli byłoby po jej myśli oznaczałoby tak czy inaczej poparcie dla niepodległości, a jeśli SNP by je przegrała, to mogłaby twierdzić, że było nieobowiązujące.

Cameron wciąż ma argumenty

Rządzący w Wielkiej Brytanii torysi Camerona nie liczą się w Szkocji jako siła polityczna, a zarządzone przez nich cięcia wydatków podyktowane dążeniem do uzdrowienia finansów publicznych, mające obowiązywać do 2017 roku, grożą im dalszą utratą poparcia.

Politolog uniwersytetu w Nottingham Matthew Ashton twierdzi, że "Cameron poszedł na duże polityczne ryzyko, niewykluczone, że największe w swej politycznej karierze" i że "stawką jest przyszłość całego Zjednoczonego Królestwa". "Zmuszenie Salmonda do wyłożenia kart jest karkołomnym zadaniem, ponieważ jasno dawał on do zrozumienia, że przeprowadzi referendum na swoich warunkach" - zaznaczył.

Zdaniem politologa Cameron wciąż ma argumenty. Kilka lat temu Salmond mógł wskazywać na gospodarczy sukces Irlandii i Islandii - obecnie bankrutów. Idea wejścia Szkocji do UE i wprowadzenia euro także nie jest już tak atrakcyjna jak kiedyś. Cameron może też wprowadzić procentowy próg określający minimum głosów za, niezbędne do tego by referendum miało skutki prawne.

Jeśli Salmond odrzuci propozycje Camerona, brytyjski premier będzie mógł argumentować, że dał mu okazję, z której ten nie skorzystał.

"Zwolennicy utrzymania unii Anglii i Szkocji, zarówno wśród torysów jak i laburzystów, są przekonani, że jeśli zmuszą wyborców, by skoncentrowali się na idei szkockiej niepodległości już teraz, mniej prawdopodobne będzie to, że Szkoci niepodległość poprą. Dlatego przygotowują serię poprawek mających na celu ograniczenie Salmondowi pola do manewru" - sądzi polityczny korespondent BBC Nick Robinson.