11 listopada obie strony, które demonstrowały na ulicach Warszawy, dążyły do konfrontacji i się do niej przygotowywały - powiedział w czwartek szef policji gen. Andrzej Matejuk. Dodał, że działania funkcjonariuszy były profesjonalne, a ich cel został osiągnięty.

W piątek, gdy w stolicy doszło do zamieszek, w mieście odbywały się 23 zgromadzenia publiczne, m.in. wiec "Kolorowa Niepodległa" zorganizowany przez Porozumienie 11 listopada, oraz "Marsz Niepodległości" Obozu Narodowo-Radykalnego i Młodzieży Wszechpolskiej.

Pytany w czwartek w RMF FM, która ze stron była w konflikcie bardziej agresywna i odpowiada za to, że doszło do zamieszek, komendant główny policji wskazał na uczestników przeciwstawnych zgromadzeń. "Myślę, że jedna i druga strona w dużej mierze odpowiada, m.in. dlatego, że jedna i druga strona do tych działań się przygotowywała" - powiedział szef KGP. "Nie wnikając w szczegóły: jedna i druga strona dążyła do konfrontacji" - dodał.

Jak mówił Matejuk, trwa szczegółowa analiza działań policji. Jest to standardowa procedura w takich wypadkach. "Oczywiście będziemy się zastanawiać, czy można było te działania przeprowadzić inaczej, bo zawsze jest takie pytanie" - powiedział.

Podkreślił, że główny cel działań funkcjonariuszy 11 listopada w Warszawie został zrealizowany - nie doszło do konfrontacji między uczestnikami zgromadzeń, które były wrogo do siebie nastawione. "Policjanci dobrze wykonali swoje zadanie" - zaznaczył Matejuk. "Prawda jest taka, że policja działała profesjonalnie" - dodał.

Szef policji był pytany, dlaczego policja nie wkroczyła, gdy tłum zaatakował, a potem podpalił wóz transmisyjny TVN24 na pl. Na Rozdrożu. "To jest pytanie, na które w tej chwili nie możemy dać stuprocentowej odpowiedzi. Dowódca musiał w ciągu kilkudziesięciu sekund ocenić wszystko - jakie jest zagrożenie, czy jego siły, jakie ma do dyspozycji, są wystarczające" - tłumaczył Matejuk. Dodał, że dowódca akcji uznał wówczas, że ma za mało ludzi, by interweniować bez narażenia uczestników zgromadzenia, którzy nie mieli miejsca na ucieczkę, oraz policjantów.

Komendant główny poinformował też, że funkcjonariusz, którego dotyczy prowadzone przez prokuraturę śledztwo ws. skopania demonstranta, zostanie zawieszony w obowiązkach służbowych (po demonstracji policjant poszedł na zwolnienie lekarskie). Podkreślając, że w policji nie ma miejsca dla funkcjonariuszy łamiących prawo, Matejuk zapowiedział, że dalsze konsekwencje zostaną wyciągnięte po zakończeniu sprawy. "Poczekamy na wyroki sądowe" - powiedział. Dodał, że przed incydentem funkcjonariusz ten, pracujący po cywilnemu, prawidłowo wykonywał swoje zadania.

Matejuk wyraził też opinię, że należy zmienić prawo dotyczące demonstracji. Pytany, czy władze miasta prosiły policję o opinię przed manifestacjami zaplanowanymi na 11 listopada, szef policji wyjaśnił, że dzieje się tak zawsze przed tego typu imprezami. "Komendant stołeczny pokazywał, jakie są zagrożenia, ale musimy również wiedzieć, jakie jest prawo" - powiedział szef policji.

W wyniku piątkowych starć demonstrantów z policją zatrzymano 210 osób; 40 funkcjonariuszy zostało lekko rannych. Do szpitali przewieziono 30 osób, które odniosły obrażenia.

Osoby zatrzymane po piątkowych zamieszkach usłyszały łącznie 176 zarzutów - 111 dotyczyło wykroczenia polegającego na naruszeniu porządku publicznego, natomiast 65 osób jest podejrzanych o różne przestępstwa, z czego ponad połowa - o czynną napaść na funkcjonariusza.

Wstępne straty policji oszacowano na 250 tys. zł, podczas zamieszek zdewastowano m.in. 14 radiowozów. Straty miasta wyceniono z kolei na 72 tys. zł. Znacznie więcej straciła telewizja TVN, której m.in. spalono wóz transmisyjny - stacja oszacowała swoje straty na 2 mln zł. Uszkodzeniu uległy też wozy transmisyjne Superstacji, Polsatu i Polskiego Radia. Pierwsza z tych stacji oszacowała swoje straty na 10 tys. zł, pozostałe nie podały szacunków.

Od wtorku stołecznym funkcjonariuszom w analizie nagrań wideo z zamieszek pomagają policjanci specjalizujący się w walce z pseudokibicami z 25 miast.