"Tak" dla zarządzania gospodarczego eurolandu, ale z otwartymi drzwiami dla nowych członków i bez dyktatu Berlina i Paryża - to głosy dominujące w środowej debacie PE. Europosłowie bez entuzjazmu odnosili się do szybkiej zmiany traktatu UE.

Liderzy trzech największych frakcji po kolei wskazywali, że zmiana traktatu nie jest rozwiązaniem na obecny kryzys, bo zabierze zbyt wiele czasu. Podkreślali, że jeśli już ma do niej dojść, to tylko poprzez organizację tzw. Konwentu, czyli z udziałem deputowanych europejskich i narodowych, a to zajmie wiele czasu.

"Moja grupa jest otwarta, pod warunkiem, że będzie Konwent, ale nie koncentrujmy się na tym, tylko róbmy to, co możliwe w ramach obecnego traktatu" - apelował szef chadeków Joseph Daul. "Czy Grecja i Włochy potrzebują zmiany traktatu, czy musimy go zmienić tylko dlatego, że (kanclerz Niemiec Angela) Merkel tego chce? Wy trzej wiecie dobrze, że tego teraz nam nie potrzeba, ale na głos tego nie mówicie" - zwrócił się szef socjaldemokratów w PE Martin Schulz do uczestniczących w debacie liderów unijnych instytucji: Jose Barroso (Komisja Europejska), Hermana Van Rompuya (Rada Europejska) i Jean-Claude'a Junckera (eurogrupa).

Do zmiany traktatu dążą Niemcy

O zmianę traktatu, i to do końca 2012 r., apelują głównie Niemcy, by wzmocnić dyscyplinę finansów publicznych państw strefy euro (by lepiej kontrolować budżety narodowe czy nawet pozywać niesubordynowane kraje do Trybunału Sprawiedliwości), tak by zapobiec w przyszłości powtórce z kryzysu greckiego.

Eurodeputowani zgadzali się, że trzeba zacieśniać strefę euro i zwiększać dyscyplinę fiskalną. Apelowali jednak, by zarządzanie gospodarcze nie ograniczało się do "dyktatu rządów", ale było zakotwiczone w unijnych instytucjach z centralną rolą KE i demokratyczną kontrolą PE. Jeśli zarządzanie gospodarcze ma polegać na tym, "że Merkel i (prezydent Francji Nicolas) Sarkozy decydują o tym, co mają robić Włochy czy Grecja, to jest to Kongres Wiedeński, nie chcemy do tego wracać" - mówił Schulz.

"Nie wystarczy, że się spotykają Merkel i Sarkozy. Musimy mieć unię gospodarczą, podatkową i budżetową" - apelował lider liberałów Guy Verhofstadt. Przestrzegał, że kryzys strefy euro "osiągnął bardzo niebezpieczny poziom i nawet najbardziej niebezpieczny scenariusz może się zdarzyć". Jego zdaniem, jest tylko jedno szybkie rozwiązanie na kryzys: euroobligacje, co według niego nie wymaga zmiany traktatu.

W jeszcze ostrzejszych słowach wypowiadali się eurosceptycy, oskarżając Merkel i Sarkozy'ego o zmuszenie do odejścia premierów Włoch i Grecji. "To, co mamy teraz, to niemiecka dominacja. UE była ustanowiona dokładnie po to, by temu zapobiec. Ja nie chcę być zdominowany przez Niemcy" - powiedział brytyjski deputowany Nigel Farrage.

Trzeba uchronić Europę przed dwiema prędkościami

Jacek Saryusz-Wolski (PO) przestrzegał natomiast przed "Europą dwóch prędkości", jeśli zarządzanie gospodarcze ograniczy się tylko do eurolandu. "Jeśli nie jest możliwe uniknięcie podziałów w Europie, to jest to godne ubolewania; prawdziwa linia podziału nie powinna układać się pomiędzy 17 eurolandu i 10, ale między państwami zdrowymi i chorymi pod względem makroekonomicznym" - powiedział. Przekonywał, że "stworzenie wąskiego kręgu wewnątrz większego klubu" byłoby "szczególnie niesprawiedliwe i nie do zaakceptowania" dla państw takich jak Polska, która pod względem tempa wzrostu gospodarczego, dyscypliny budżetowej oraz reform ma "lepsze wskaźniki niż kraje strefy euro".

"Musimy włączyć kraje członkowskie, które przygotowują się do wejścia do strefy euro, jak np. Polska, które robią poważne kroki, by poprawić finanse i wzrost gospodarczy. Powinniśmy pogłębiać zarządzanie gospodarcze razem z tymi krajami" - powiedział w imieniu chadeków Joseph Daul. Podobnie mówił lider Zielonych Daniel Cohn-Bendit. "Strefa euro to tak naprawdę strefa 25 państw (17 obecnych plus 8 przyszłych członków), bo tyle państw ma w traktacie obowiązek posiadania euro" - powiedział na konferencji prasowej.

Zmiana traktatu wymaga zgody wszystkich państw UE

Zwrócił uwagę, że największy problem stanowi Wielka Brytania, która nie tylko nie jest i nie chce być w euro, ale też nie wyklucza, że zablokuj zmianę traktatu UE. Te obawy potwierdził czeski deputowany Jan Zahradil, szef frakcji EKR (Europejscy Konserwatyści i Reformatorzy) w PE, gdzie zasiadają brytyjscy konserwatyści.

"Jakakolwiek zmiana traktatu wymaga zgody nie tylko 17, ale 27 krajów, w tym Czech i Wielkiej Brytanii. Możecie oczekiwać, że będziemy negocjować. Nie damy automatycznej zgody, bo to, co się dzieje w strefie euro, ma wpływ na nas. Ja nie boję się Europy dwóch prędkości. Będą negocjacje nie w jedną, ale w dwie strony" - zapowiedział.

Van Rompuy ocenił na koniec debaty, że obawy o podział Europy są przesadzone. "Największy podział Europy, jaki nam grozi, nastąpi wtedy, jeśli nie uda nam się zagwarantować stabilności strefy euro. Musimy więc dać 17 wszystkie instrumenty i środki, by zapewnić stabilność. To jest priorytetowy cel" - powiedział Van Rompuy.