Nie będzie zmiany rządu do końca polskiej prezydencji w UE, czyli do 31 grudnia – taką informację premier przekazał ministrom na pierwszym powyborczym posiedzeniu. Rząd zebrał się wczoraj po raz pierwszy po wyborach. – Tusk o tym powiedział, a Pawlak dodał, że to pierwsze uzgodnienie koalicyjne – relacjonuje nam jeden z ministrów.
Ministrowie byli zaskoczeni. Spodziewali się, że zmiany w resortach dokonają się szybko, zaraz po zakończeniu ustaleń koalicyjnych. Tym bardziej że Tusk kilka dni przed wyborami zapowiedział zarówno personalną, jak i strukturalną przebudowę gabinetu. Pracę miało zachować tylko pięcioro ministrów. Teraz jednak zmienił zdanie i rekonstrukcję gabinetu razem w Waldemarem Pawlakiem przeprowadzą, ale dopiero po zakończeniu prezydencji
Zarówno Pawlak, jak i otoczenie prezydenta Bronisława Komorowskiego kilkanaście minut po pojawieniu się tej informacji zapewnili, że o tych planach wiedzieli już wcześniej. Tusk miał je przedstawić podczas poniedziałkowych rozmów z prezydentem i wicepremierem. Pawlak jest z tej koncepcji zadowolony, tym bardziej że ludowcy niechętnie patrzą na zmiany strukturalne samego rządu, o czym pisaliśmy wczoraj. – Nam to na rękę, bo potwierdza koalicję – mówi jeden z polityków PSL.
Na rękę jest to też Tuskowi, bo zyskuje czas. – Będzie mógł spokojnie poczekać na rozstrzygnięcia na lewicy, a także poukładać wszystko wewnątrz partii – analizuje jeden z prominentnych polityków PO.
Dzięki zmianom na lewicy mogłaby powstać alternatywa dla koalicji z ludowcami. Z nieoficjalnych informacji wynika, że intensywne rozeznanie w tej sprawie ma robić Bartosz Arłukowicz.
Premier ucieka do przodu przed negocjacjami koalicyjnymi, które zawsze są wypadkową różnych oczekiwań. Jednak traci czas na działanie, dlatego otoczenie Komorowskiego od koncepcji Tuska dyplomatycznie się dystansuje. – Argumenty związane z prezydencją są ważne, ale równie ważne są argumenty związane z nowymi wyzwaniami i potrzebą działań modernizacyjnych – powiedział nam Jan Lityński, doradca prezydenta.
Tym bardziej że przesunięcie zmian na początek przyszłego roku może grozić zamieszaniem w resortach, w których nie będzie wiadomo, kto zostanie, a kto odejdzie. Szanse na utrzymanie stanowisk mają Ewa Kopacz, Elżbieta Bieńkowska, Jacek Rostowski i Radosław Sikorski. Być może także Michał Boni i Tomasz Siemoniak. Z resortami mają pożegnać się Jerzy Miller i Katarzyna Hall.
Najprawdopodobniej rząd poda się do dymisji na pierwszym posiedzeniu Sejmu, zwołanym na 27 – 28 października. Od tego momentu prezydent ma 14 dni na zaprzysiężenie nowego starego rządu, a ten od momentu zaprzysiężenia kolejne dwa tygodnie na uzyskanie wotum zaufania. To oznacza, że gdyby Tusk chciał, stary rząd i tak mógłby bez powoływania na nowo pracować aż do początku grudnia. Jeśli jednak prezydent i Sejm nie będą zwlekać z podejmowaniem decyzji, stary nowy gabinet może zostać powołany jeszcze w październiku.
Dziś przed południem prezydent zaprosił wszystkich szefów klubów na konsultacje koalicyjne. – Prezydent zamierza wykorzystać konsultacje także do zbadania możliwości porozumienia w sprawie reform służących modernizacji Polski – mówi nam Joanna Trzaska-Wieczorek z kancelarii. Wczoraj prezes PiS Jarosław Kaczyński zapowiedział, że przyjmie zaproszenie Bronisława Komorowskiego.