Jak wynika z niedawnych ustaleń tygodnika „Wprost” godzina lotu jaka kosztuje podatników 16 tys. zł. Godzina lotu embraerem, do którego po powrocie do Warszawy przesiadło się 13 prezydenckich urzędników, jest ponaddwukrotnie droższa. Zakładając, że podróż do ukraińskiej stolicy trwa dwie godziny, wyprawa kosztowała 64 tys. zł jakiem plus embraerem – 144 tys. zł. W sumie około 200 tys. zł. Tymczasem 13 biletów w obie strony do Kijowa na samolot LOT to koszt rzędu 30 tys. (klasą ekonomiczną) – 52 tys. zł (klasą biznes).
O ile loty samolotami rządowymi prezydenta, premiera i ministrów są zrozumiałe, o tyle delegacja, w skład której w 90 proc. wchodzą urzędnicy, budzi poważne wątpliwości. Najwyższym rangą gościem na Ukrainie był szef kancelarii Bronisława Komorowskiego Jacek Michałowski. Jego wizyty zagraniczne nie wymagają wdrażania zaawansowanych procedur bezpieczeństwa. Samolot rejsowy – a do Kijowa są dwa loty dziennie w dogodnych godzinach przed- i popołudniowych – w pełni by wystarczył. Taki lot jest bezpieczniejszy niż podróżowanie jakiem i kilkukrotnie tańszy.
Latanie jakami – zwłaszcza po katastrofie smoleńskiej – wygląda niczym igranie z losem. Samoloty te miały zostać wycofane z eksploatacji do... 2002 roku. Od tamtej pory mieliśmy pięciu premierów, trzech prezydentów i siedmiu marszałków Sejmu. Odrzutowiec z zakładów Jakowlewa w Saratowie nadal jednak lata w polskich barwach. Widać nie potrafimy uczyć się na błędach.