Na publicystycznej giełdzie szefów największych partii roiło się w ten weekend od słownych fajerwerków i wystawnych konstrukcji. Gorzej było z samą polityką. Może to za wcześnie na programy wyborcze. Może liderzy jeszcze strzegą swoich tajnych strategii. Może. Ale tak naprawdę to nie wiadomo, po co komu była seria programowych tekstów, z których ani jeden nie oferował żadnego programu.
Premier napisał, że... warto inwestować w internet, że gminy muszą tętnić życiem, osobom starszym należy się opieka, KRUS wymaga analizy i że on sam chciałby więcej inwestycji w infrastrukturę badawczą. Kto by nie chciał? Rzecz tylko w tym, jak to zrobić. Widać premier też nie wie. I dlatego swój tekst ograniczył do pobożnych życzeń. Nie było tam nic, czego nie usłyszelibyśmy w windzie czy podsłuchując rozmowy w autobusie. Jednak tekst Tuska i tak o głowę przerósł teksty Jarosława Kaczyńskiego i Grzegorza Napieralskiego. Bogate w formie, nędzne jako oferta dla wyborców.
Jeżeli wyżąć ich treści z personalnych ataków, impertynencji i efektów niespełnionych ambicji literackich podstawionych autorów, to zostaje nam zbiór przewidywalnych narzekań. Zarzuty wobec rządu Tuska wielokrotnie już opisywane w większości dzienników i tygodników. Kopiuj, wklej plus kilka bon motów.
Rzecz nowa, coś, co łączyło tekst Napieralskiego z tekstem Kaczyńskiego, to próba przyklejenia Tuskowi etykiety socjalisty. Porównanie jego rządów do nieporadnego zarządzania państwem w czasach PRL-u. „Rząd Donalda Tuska jest jak socjalizm w słynnym powiedzonku Stefana Kisielewskiego: bohatersko pokonuje trudności” – zaczyna swój wywód Jarosław Kaczyński. Napieralski z kolei parafrazuje sławne hasło Edwarda Gierka „żeby Polska rosła w siłę i ludziom żyło się dostatnio” i przypisuje PO „By żyło się lepiej – wszystkim”. Chwyt tyle tani co w wydaniu szefa tej partii mocno chybiony. Nic dziwnego, że Napieralski już w następnym zdaniu wyhamował literacki galop i dodał, że za Gierka nie było tak źle. W końcu to dziedzictwo jego partii i rodowód sporej części aktywu. A i kredo polityczne SLD odwołujące się do najgorszych socjalistycznych stereotypów nie pozwala na nadmierne prześmiewki z Gierka. Partia programu jeszcze się nie dorobiła, ale już dziś mówi o podnoszeniu podatków bogatym, ściąganiu nowych opłat z banków, zatrzymaniu prywatyzacji.
Socjalistyczne tęsknoty Jarosława Kaczyńskiego to bardziej złożony problem. Oficjalnie Kaczyński wzdryga się na sam dźwięk słowa na „s”, ale z drugiej strony wierny jest ideałom tego pojęcia. Też chce zatrzymać prywatyzację, chce nacjonalizacji banków i etatyzacji. „Umowa o pracę to jedna z podstaw współczesnej cywilizacji” – powiedział przy okazji strajku pielęgniarek. Pytanie: której cywilizacji?
To kolejne wystąpienie Kaczyńskiego, w którym przebija się nostalgia za wojną klas i dyktaturą proletariatu. Obrona cywilizacji tak dobitnie sformułowanej w „Kapitalizmie” Marksa. Na pewno nie cywilizacji, której korzenie sięgają Adama Smitha i „Teorii czuć moralnych”, gdzie indywidualne korzyści są proporcjonalne do wkładu w pomnażanie wspólnego dobra, a nie do statusu społecznego. Do tworzenia nowych miejsc pracy, wzrostu dobrobytu, inwestycji. Nie ilości przelanego potu, arystokratycznego rodowodu czy liczby odsiadywania godzin, ale realnych efektów. Kaczyńskiemu najwyraźniej obca jest cywilizacja rządów opartych o „bezstronnego obserwatora” – jak pisał Smith, rządów, które nie ograniczają nikogo w indywidualnej pogoni za szczęściem. Nie kontrolują każdej aktywności społecznej, nie inwigilują, nie podporządkowują centralnym urzędom, nie szczują jednych przeciw drugim. Zostawia pełną swobodę tak długo, jak to nie szkodzi innym.
To jest podstawa współczesnej cywilizacji. Korzenie dobrobytu najzamożniejszych państw. Tajemnica historycznego tryumfu kapitalizmu nad komunizmem. Cywilizacji, w której jedyne, co należy się człowiekowi, to godność i równe szanse. A na całą resztę, w tym na stałą pracę, każdy musi sobie zapracować.