Berlin po raz pierwszy oficjalnie dopuścił, by od jesieni na czele Europejskiego Banku Centralnego stał finansista spoza Niemiec.
– Narodowość nie będzie odgrywała największej roli w procesie wyłonienia następcy Jeana-Claude’a Tricheta (obecny szef EBC – red.) – powiedział w rozmowie z dobrze zazwyczaj poinformowaną bulwarówką „Bild” niemiecki minister gospodarki Rainer Bruederle. W podobnym tonie wypowiedział się kilka godzin później rzecznik samej kanclerz Angeli Merkel. – Najważniejsze dla nas jest to, by nowy szef EBC podzielał nasze poglądy na walkę z inflacją. To, jaki będzie miał paszport, jest sprawą drugorzędną – mówił dziennikarzom Steffen Seibert.
W kontekście tych wypowiedzi zeszłotygodniowe nieoczekiwane wycofanie szefa Bundesbanku Axla Webera z wyścigu o szefowanie EBC zaczyna nabierać sensu. Kanclerz Merkel prawdopodobnie dostrzegła, że forsowanie kontrowersyjnego Webera może narazić Niemcy na zarzut dążenia do hegemonii na Starym Kontynencie. Bezpieczniejsze dla Berlina będzie więc znalezienie bankiera myślącego podobnie jak Weber, tyle że spoza Niemiec. W grę mogliby wchodzić szefowie banków centalnych: Luksemburga Yves Mersch, Finlandii Erkki Liikanen albo Austrii Ewald Nowotny.
Ostateczna decyzja o tym, kto będzie szefował EBC od 1 listopada tego roku, ma zapaść najpóźniej latem. Sam Weber mówił, że dobrym kandydatem jest Niemiec Jens Weidmann. To doradca Merkel, który jest postrzegany jako admirator idei francusko-niemieckiego twardego jądra strefy euro.