Zaniepokojenie przewodniczącego Parlamentu Europejskiego Jerzego Buzka stanem ukraińskiej demokracji to wynik emocji - oświadczył Kostiantyn Jelisiejew, ambasador Ukrainy przy Unii Europejskiej, cytowany w sobotę przez ukraińskie media.

"Przewodniczący Parlamentu Europejskiego przekazał państwu pewne emocjonalne sygnały o sytuacji na Ukrainie. Nie chciałbym, by integracja europejska mojego kraju była zakładnikiem emocji" - powiedział Jelisiejew na konferencji prasowej w Brukseli.

Była to odpowiedź na czwartkowe wystąpienie Buzka. Przewodniczący PE mówiąc o śledztwach prowadzonych przez władze w Kijowie wobec działaczy opozycyjnych, wyraził wątpliwość co do niezawisłości systemu sądowego i przejrzystości prawa na Ukrainie.

"Jeszcze dwa lata temu Ukraina była najlepszym studentem w swym regionie. Teraz sytuacja się zmieniła. Jestem zaniepokojony ograniczaniem wolności słowa i mediów (na Ukrainie-PAP)" - oświadczył Buzek.

"Główna różnica między obecną i byłą władzą na Ukrainie polega na tym, że dziś nie tylko deklarujemy nasze cele, ale i wspieramy je konkretnymi działaniami" - odpowiedział na to w sobotę Jelisiejew.

W czwartek, w rozmowie telefonicznej z byłą premier Ukrainy, a obecnie działaczką opozycyjną Julią Tymoszenko, Buzek ocenił, że ukraińskie władze dopuszczają się "absolutnie wybiórczego stosowania prawa wobec opozycji". O rozmowie poinformował Blok Julii Tymoszenko (BJuT).

Oświadczenie Buzka miało związek z wydanym przez prokuraturę w Kijowie zakazem wyjazdu byłej premier do Brukseli. Tymoszenko miała się tam udać w poniedziałek m.in. na zaproszenie przewodniczącego PE.

Byłą premier obowiązuje od grudnia wydany przez prokuraturę zakaz opuszczania miejsca zamieszkania. Związany jest on z prowadzonymi przez prokuraturę śledztwami w sprawie machinacji finansowych, których miał się dopuścić rząd Tymoszenko.

W ubiegłym tygodniu była premier wystąpiła do prokuratury o uchylenie zakazu wyjazdu w związku z wyjazdem do Brukseli. Śledczy odrzucili jej podanie, obawiali się, że może już nie wrócić do kraju.

Tymoszenko twierdzi, że zarzuty prokuratury nie mają potwierdzenia w faktach, a władzom chodzi jedynie o to, by odsunąć ją od udziału w polityce.