Poprawa w ciągu czterech lat wizerunku związku, dokonanie wewnętrznych zmian w "S" i trzymanie się na dystans od polityki, choć nie da się tego całkiem uniknąć - to cele, jakie stawia sobie nowy przewodniczący NSZZ "Solidarność" Piotr Duda.

Jaka będzie nowa Solidarność pod pana przewodnictwem?

Duda: Nowy związek - tak jak mówiłem w swoim wystąpieniu - będzie kontynuacją tego, co robiliśmy wspólnie z Januszem Śniadkiem. Przecież wiele rzeczy w tym, co robiliśmy, było dobre lub nawet bardzo dobre. Chcę, by związek był bardziej skuteczny. Będę dążył do wewnętrznego przemodelowania struktur naszego związku. Chciałbym również zmian w kontaktach z mediami. Żebyśmy to, co robimy, sprzedawali w pozytywny sposób. Pora wreszcie pokazać Polakom, że związek zawodowy Solidarność jest w Polsce potrzebny, że w ogóle ruch związkowy w Polsce wiele robi dobrego dla pracowników. Wbrew temu, jak próbuje się nas przedstawić, nie jesteśmy tym złem koniecznym i hamulcowym gospodarki. Potrafimy i chcemy rozmawiać. Kolejna sprawa to obszar na styku związku i polityki. Chcę doprowadzi do sytuacji, w której dialog Solidarności z partiami będzie dialogiem autentycznym. Mogę z każdym rozmawiać, ale pod jednym warunkiem: że druga strona też prowadzi autentyczny dialog, a nie tylko go pozoruje.

Wygrał pan z Januszem Śniadkiem nieznacznie, bo 27 głosami. Czy będzie się pan starał przekonać do swojej wizji związku tych delegatów, którzy nie głosowali na pana?

W 2002 r. w II turze wygrałem z moim przewodniczącym w śląsko-dąbrowskiej "S" też nieznaczną ilością głosów. Nie jestem zwolennikiem myślenia: "jest zwycięstwo, trzeba się cieszyć, a ci którzy nie głosowali na mnie, nie interesują mnie". Mojego przewodniczącego, bo Janusz Śniadek zawsze będzie moim przewodniczącym, zapraszam do współpracy. Zrobię też wszystko, aby przekonać tych delegatów, którzy mieli inną wizję związku i mnie nie poparli. Przez tę kadencję zrobię wszystko, aby ich przekonać do moich planów. Będę się uważnie wsłuchiwał w ich głosy. Skończyły się wybory. Koniec z "my" i "wy". Od tego momentu wszyscy zabieramy się za ciężką pracę w Solidarności.

Mówił pan w swoim wystąpieniu tuż po ogłoszeniu wyników wyborów, że ma nadzieję, że Janusz Śniadek zostanie w związku. Ma pan informacje, że Śniadek chce odejść?

Nie. Już wcześniej z Januszem rozmawiałem. Wszystkim życzę w wyborach tak wspaniałych stosunków. Janusz jest moim przyjacielem. Jestem przekonany, że zostanie i będzie działał dla dobra związku. Janusz przepracował w związku wiele lat, ma ogromne doświadczenie, zostawił tu kawał swojego życia i serca. Nie wyobrażam sobie Janusza poza Solidarnością. No chyba że pojawi się nowa rola dla niego. Zobaczymy w przyszłym roku, ale to po rozmowie z Januszem.

Które pomysły Śniadka są pana zdaniem godne kontynuowania?

Duda: Choćby sprawy dotyczące nowoczesnego sposobu przekazywania informacji w związku. To jest bardzo dobrze odbierane w Solidarności. Ponadto pomysły dotyczące grup eksperckich. Tak na gorąco trudno wyliczać. Muszę usiąść i na spokojnie wiele spraw przemyśleć. Zrobić taką inwentaryzację w głowie. Pewne decyzje zrewidujemy, inne będziemy ulepszać.

Jakie będą pierwsze reformy w związku?

Na pewno mogę powiedzieć, że pierwsza Komisja Krajowa, która odbędzie się 3 listopada, nie odbędzie się w Gdańsku. A gdzie - jeszcze zobaczymy. Mówiłem o tym w czasie swojego wystąpienia; Komisje Krajowe zgodnie z kalendarzem będą się odbywać w Warszawie albo innych zaplanowanych wcześniej miejscach. A komisje tematyczne - a ta, która jest przed nami, to komisja tematyczna, szczególna, bo będziemy wybierać prezydium Komisji Krajowej - może się odbyć w innym miejscu. W Warszawie lub innym mieście.

Był pan w trakcie wyborów bardzo zdenerwowany?

Oczywiście, że się denerwowałem, czułem napięcie. Ale byłem też zbudowany tym, co wspólnie z Januszem pokazaliśmy, przebiegiem całej kampanii. Życzę wszystkim politykom, żeby umieli się tak pięknie różnić, jak my to potrafiliśmy zrobić z przewodniczącym Śniadkiem. Solidarność bardzo na tym zyskała.

Związkowcy mają ogromne oczekiwanie wobec pana, zwykli ludzie, których spotkałam już po pana wyborze, też liczą, że wiele pan zmieni w "S"? Czuje pan presję?

Tak do końca nie czuję, bo jesteśmy jeszcze na zjeździe, ale zdawałem sobie sprawę z tej presji. Nie boję się wyzwań i wiem, że są duże oczekiwania - jak zawsze. Nie obiecywałem cudów. Są tacy, zwłaszcza politycy, którzy przed wyborami wiele obiecują, a później jest wielkie rozczarowanie. Jestem spokojny o to, że to, co powiedziałem w moim wystąpieniu w piątek, punkt po punkcie zrealizuję, i to w krótkim okresie. Ważna jest też atmosfera do pracy. A na tym zjeździe widać, że ona jest. Solidarność jest jedna i to jest piękne.

Mówił pan w swoim wystąpieniu i na konferencji prasowej, że od polityki pan nie ucieknie, ale chce być wobec niej na dystans. Żadnemu z pana poprzedników to się nie udało i każdy albo stawał się politykiem jak Wałęsa, albo przynajmniej mocno był z polityką związany, jak Krzaklewski czy Śniadek.

O mnie mówią, że ja tę politykę robię, ale o niej nie mówię. I w sumie tak to właśnie wygląda. Zamiast wielkiego zadęcia wolę rozmowy, które prowadzą do osiągnięcia celu. Chcę być skuteczny. Będę wchodził w różne obszary tylko po to, aby przynieść korzyść pracownikom i całemu związkowi.

Mówił pan w wystąpieniu, że związkowi jest bliżej do programu PiS, a nie do partii. Czy to nie jest tożsame?

Nie. W programie Prawa i Sprawiedliwości jest wiele spraw, które związek zawodowy mógłby wesprzeć. Czym innym jest poparcie konkretnej partii, na takiej zasadzie, że popieramy partię, bo podoba nam się szef tej partii. My nigdy, chyba że Platforma Obywatelska przejdzie jakąś cudowną metamorfozę i przestanie być partią liberalną, nie poprzemy jej programu. Nie możemy się gniewać na rzeczywistość. Nie możemy mówić, że nie ma dialogu, a potem unikać tego dialogu, bo się gniewamy na rzeczywistość, w której rządzi PO. Nie wiem, ile oni będą rządzić, może jeszcze kolejną kadencję albo dwie. Podchodzę do tego w taki sposób, że rozmawiać musimy z każdym, a partnerów do współpracy dobieramy sobie sami.

Marian Krzaklewski w rozmowie z PAP powiedział, że jest pan "związkowcem z krwi i kości". Co to właściwie znaczy?

Gdy pracowałem w hucie, koledzy wyganiali mnie: "młody, idź załatw to czy tamto". I ja ganiałem, krzyczałem na tych sekretarzy. A potem po latach pomyślałem sobie: "jaki ja głupi byłem. Dostałbym wilczy bilet i nigdzie by mnie do pracy nie przyjęli. A miałem na utrzymaniu dwójkę malutkich dzieci i żonę". I co ja wtedy bym zrobił? Ale to jest we w mnie. Jeśli uważam, że gdzieś jestem potrzebny, to tam jestem. Nie kalkuluję, czy mi to przysporzy plusów, czy minusów. To wypływa ze mnie. Może dlatego jestem czasami przygnębiony albo zbulwersowany, że żyjemy w XXI w., a ludzie w zakładzie pracy czegoś się obawiają. Boją się wyjść, zrobić pikietę przed swoją firmą, wykrzyczeć pracodawcy swoje racje. Tak nie może być. Dzisiaj pracownik się cofnie pół kroku, jutro cały krok, a za tydzień będzie stał przyparty do muru.

Czy ten wrocławski zjazd był inny od poprzednich? Czy jesteśmy świadkami jakiegoś początku, czegoś nowego?

Cztery lata temu też były wybory i było kilku kontrkandydatów. Wtedy ponownie został wybrany Janusz Śniadek. Ale przypominam sobie 2002 r., gdy Marian Krzaklewski ustępował. Nie życzyłbym Januszowi Śniadkowi tego, co przeżył wtedy Krzaklewski. Nie przebiegło to tak, jak powinno. Osiem lat minęło i wśród związkowców nastąpiła refleksja, taka pozytywna metamorfoza. Dzisiaj potrafimy robić pewne rzeczy z klasą. Z tego jestem bardzo dumny i zbudowany.

Śniadek tuż po ogłoszeniu wyników wyborów głównie dziękował panu za eleganckie zachowanie podczas wyborczej walki.

Było mi trudno kandydować przeciwko Januszowi, bo on jest dobrym, ciepłym człowiekiem. Przed wyborami zrobiliśmy sobie z Januszem spotkanie i wtedy sobie powiedzieliśmy, że na 22 października świat się nie kończy, związek ma funkcjonować, rozwijać się. Będziemy robić wszystko, żeby tak było.

Uda się panu poprawić wizerunek Solidarności?

Bardzo bym chciał i mam nadzieję, że tak będzie. Chciałbym, żeby Solidarność krajowa była tak silna jak "S" w naszym regionie śląsko-dąbrowskim. Żeby miała tak pozytywny wizerunek, dobrą prasę, ale przede wszystkim, żeby była skuteczna.

Rozmawiała Urszula Małecka