Ujawnienie 90 tys. stron dokumentów z archiwów Pentagonu na stronie WikiLeaks dla Polski ma znaczenie z co najmniej trzech powodów. Usprawiedliwia żołnierzy spod Nangar Khel. Dowodzi, że USA są coraz gorszym sojusznikiem. I wróży fiasko operacji. Pomińmy Nangar Khel. Wyrok wyda sąd. Skupmy się na pozostałych aspektach, równie ważnych.
Dokumentów nie odnalazł szalony bloger. Trafiły one do sieci wprost z Pentagonu. A głębokie gardło WikiLeaks w imię ujawnienia prawdy o cywilnych kosztach operacji – skądinąd słuszna motywacja – bije na oślep. Ujawnia dane oficerów, szczegóły operacji, nazwy jednostek. Czy taki sojusznik może być wiarygodny?
I kolejna sprawa. Przeciek dowodzi rozdźwięku między tym, co mówi wojsko, a tym, co mówią politycy. Tak jakby ktoś w Pentagonie chciał powiedzieć: taki jest prawdziwy obraz wojny. Tylko jeśli tak jest, na wygraną nie można liczyć. Dobrze wie o tym głównodowodzący operacją gen. David Petraeus. W podręczniku do walki z rebelią napisał, że zwiastunem klęski jest rozejście się poglądów wojska i polityków.