Który moment w kampanii prezydenckiej 1995 roku wspomina pan jako najbardziej emocjonujący? Ogłoszenie wyników? Walka w drugiej turze?

W 1995 roku naprawdę do końca nie wiedzieliśmy, jaki będzie wynik wyborów. Mało było jeszcze instytucji sondujących. A jak były, to bardzo szczelne. Co więcej, Wiesław Walendziak, który wówczas kierował telewizją publiczną, wręcz opóźnił o kilka godzin ogłoszenie wyników. Zatem my bardzo długo na to czekaliśmy.

A gdy to się w końcu stało, jak przyjął pan tę wiadomość?
Bardzo spokojnie. I w pierwszych, i w drugich wyborach przeżywałem ten sukces w samotności. Od samego ogłoszenia wyników bardziej emocjonujące były dla mnie wcześniejsze wydarzenia: kampania i spotkania z wyborcami. Były momenty nieprzyjemne, jak w Jastrzębiu, gdzie zostaliśmy obrzuceni petardami i pyłem węglowym, i bardzo pozytywne, gdy spotykałem się z tysiącami niezwykle życzliwych ludzi. Bardzo emocjonująca była również dla mnie kampania z Lechem Wałęsą.
Obie strony atakowały się wzajemnie, co skutecznie podgrzewało temperaturę kampanii.
Ataki pojawiały się przede wszystkim dlatego, że pochodziliśmy z dwóch kompletnie różnych obozów politycznych.
W tym czasie światło dzienne ujrzały rewelacje dotyczące pana wykształcenia. Czy wtedy odbierał pan to jako element gry wyborczej?
To był mój błąd, a za każdy błąd się płaci. Zresztą, ataków było więcej. Niektóre, zwłaszcza te formułowane przez środowiska kościelne, miały charakter bardzo radykalny. Straszono, że mój wybór oznacza przywrócenie w kraju pogaństwa, komunizmu. Że przeze mnie Polska nie wejdzie do Sojuszu Północnoatlantyckiego. To było bardzo bolesne, a nasza demokracja wówczas była jeszcze bardzo świeża i każdy tego typu argument mógł ludzi odstraszyć. Ale – jak widać – się nie przestraszyli.
*Aleksander Kwaśniewski wygrał wybory prezydenckie w II turze w 1995 roku, a w 2000 roku – w I turze

MARLENA MISTRZAK