To ma być ostry finisz kampanii przed pierwszą turą wyborów. Intensywnie będą działać sami kandydaci. Ale kto wie, czy więcej nie będzie zależało od ludzi dla nich pracujących.
Bronisław Komorowski do tej pory jeździł po Polsce, ale często był w Warszawie w związku z wypełnianiem funkcji prezydenta czy marszałka Sejmu. Teraz poświęci się jedynie kampanii. Dziś będzie w Poznaniu i Koszalinie, a w kolejnych dniach na Pomorzu i w Małopolsce.
Podobny maraton czeka jego głównego konkurenta Jarosława Kaczyńskiego. W poniedziałek i wtorek szef PiS bedzie na Mazowszu. Potem Wielkopolska, Małopolska i Pomorze.
Ale zarówno Komorowski, jak Kaczyński spotykać się bedą tam z tysiącami osób, gra natomiast idzie o dziesiątki i setki tysięcy. Głównie o tych niezdycowanych, którzy na wiecach się nie pojawiają. O tych zawalczą wolontariusze. O tych, których trzeba zachęcić, by w ogóle poszli zagłosować. A jeszcze przekonać, by poparli właśnie tego a nie innego kandydata. Ten styl kampanii święcił triumfy w ostatnich wyborach w USA. Dzięki temu zaangażowaniu wygrał Barack Obama.

Marcinkiewicz pomoże PO

Poseł Platformy Michał Marcinkiewicz w sztabie marszałka Komorowskie W przeciwieństwie do kampanii ulotkowych, gdzie skuteczność wynosi jeden do stu.
To szacunki oparte na badaniach marketingowych. Ale nikt nie wie, jaka jest skuteczność tego rodzaju metod w polityce. – To zjawisko specyficzne kulturowo i ono może dawać różny wydźwięk w różnych krajach – mówi politolog prof. Radosław Markowski. Dodaje, że wpływ takich metod na kampanię może się okazać decydujący, jeśli różnice między kandydatami nie są duże. – Większość wyborców ma skrystalizowane opinie, ale jest grupa wahających się i to może być około 20 procent, z czego jakieś 12 proc. można namówić do udziału w wyborach, ale już niekoniecznie do zagłosowania na tę jedną osobę – mówi politolog.
Poligonem doświadczalnym dla tych metod w Polsce były ubiegłoroczne wybory do Parlamentu Europejskiego. Tam metody takie jak door to door czy call center stosowano, bo były najtańszymi metodami dotarcia do wyborcy. –Miałem kilka osób, a dodzwoniliśmy się do 10 tysięcy wyborców – opowiada Paweł Poncyljusz, wówczas kandydat, a dziś rzecznik sztabu Kaczyńskiego.

Tyle głosów, ile uścisków

O zastosowaniu tych właśnie metod w obecnej kampanii kosztem starej „tyle masz głosów, ile rąk uściśniesz w kampanii”, zdecydował krótki czas i intensywność wyborczego pojedynku. Sztaby nie są w stanie ocenić efektywności stosowanych metod. Właśnie z braku czasu. Do tego wszystkie kampanijne chwyty związane z mediami czy reklamą elektroniczną zostały ograne w trakcie poprzednich wyborczych pojedynków. W kampanii w 2005 roku były billboardy Donalda Tuska, które pozwoliły wyjść mu na prowadzenie stawki. Ale też wyborcze spoty Lecha Kaczyńskiego z pustą lodówką i pluszakiem, które odebrały głosy Tuskowi. Trzy lata temu PiS wypuściło szereg spotów o „walce z układem”, które stały się motywem przewodnim kampanii pod hasłem „Mordo ty moja”. Ale o jej wyniku ostatecznie zdecydowały debaty z udziałem Jarosława Kaczyńskiego, Donalda Tuska i Aleksandra Kwaśniewskiego.
W każdej z kolejnych kampanii pojawiały się nowinki internetowe. Tyle że te są dostępne w podobnym stopniu dla wszystkich kandydatów. – Każda partia musi być przedsiębiorstwem i powinna być zdolna do elastycznego reagowania na sytuację oraz wypróbowania iluś metod naraz – uważa politolog dr Rafał Chwedoruk. Duże partie szukały więc czegoś, co pomoże im jeszcze zwiększyć przewagę nad resztą stawki. Jaki będzie wynik tych akcji, dowiemy się już w najbliższą niedzielę.