Kilka dni po dramacie w Smoleńsku rusza spór o miejsce pochówku głowy państwa. Jego efekt będzie tylko jeden: żadna ze stron nie ustąpi, a Polska przejdzie do historii jako państwo, które nawet w obliczu tragedii nie jest w stanie znaleźć kompromisu
Okazuje się, że nie potrzebujemy polityków do bezdusznych sporów i tematów zastępczych. Sami sobie urządziliśmy gorszącą awanturę nad trumną Lecha Kaczyńskiego.
To jeden z tych absurdalnych sporów, które nie mogą doprowadzić do żadnego rozwiązania. Nie ma jednego regulaminu pochówków na Wawelu ani przepisu w konstytucji. A co najważniejsze, nie istnieje spójny system wartości, który pozwoliłby nam wszystkim zgodzić się w tym, kto zasłużył na miejsce obok Piłsudskiego, a kto nie.
Ale jak zwykle każda ze stron usiłuje postawić na swoim. Awantura zaczęła się przedwczoraj, zaraz po ogłoszeniu decyzji. Spektakularny protest zorganizowano we wtorek w Krakowie. „Powązki! Nie Wawel”, „Hipokryzja”, „Kardynale, zmień decyzję” – skandowano. Kolejne protesty zaplanowano na wieczór w środę już nie tylko w Krakowie, ale także w Gdańsku, we Wrocławiu, w Poznaniu i Warszawie. Ludzie zwoływali się na nie za pomocą internetu. W sieci toczyła się też gorąca dyskusja. Powstawały grupy, kto za, a kto przeciw. Zaraz też włączyli się publicyści, natychmiast zrzucając z twarzy maskę żałoby. Pojawiły się słowa o skandalu, o rozdmuchanym jakoby ego Jarosława Kaczyńskiego, który chce chować brata obok królów. Przeciwko tej decyzji wypowiedziały się też autorytety: Andrzej Wajda, prof. Andrzej Chwalba czy Stefan Bratkowski. Jerzy Meysztowicz, polityk PO, ubolewał, że przez jedną nieprzemyślaną decyzję zniszczono podniosły nastrój, który panował w kraju.



Z drugiej strony publicyści zaczęli się doszukiwać inspiratorów protestów. Na Twitterze i blogach powszechnie powtarzano za Krzysztofem Leskim, że stoi za nimi europosłanka PO Róża Thun lub co najmniej szef jej biura. Thun odżegnała się od jakiegokolwiek wpływu na protesty. Trzeba przyznać, politycy starali się trzymać z daleka od tej awantury. Adam Bielan, który wcześniej kolportował na Twitterze wersję, że za protestami stoi Róża Thun, wymazał wszystkie swoje wpisy na ten temat.
Ale to, czy politycy są zarzewiem, czy tylko biernym obserwatorem, nie ma większego znaczenia. Emocje pierwszych stron i ulica paraliżują państwowych urzędników. Piszemy dziś o tym przy okazji niezapewnienia ciągłości w strukturze dowodzenia. Przy wciąż niepewnej sytuacji w Narodowym Banku Polskim i już zupełnie niewybaczalnych zaniechaniach w Prokuraturze Generalnej. Do tego dochodzą odwieczne problemy systemowych reform, o które nagabuje nas Unia Europejska czy OECD, a które rząd – jak sam w obliczu zbliżających się wyborów przyznaje – zaniedbuje.
Wawel, historia, szacunek do urzędu nie mają z tym nic wspólnego. Ten sam spór toczymy od dziesiątków lat. Tak było 75 lat temu nad trumną Piłsudskiego, a wcześniej Narutowicza. W różnych czasach różnie te podziały nazywaliśmy. Na państwowców i narodowców, na lewicę i prawicę, bezbożników i katoli, na patriotów i Europejczyków.
Kampania wyborcza wystartowała pod Wawelem. Zaczęła się od szarpania trumną. Z pytaniem na transparentach: „Czy na pewno godzien królów?”. Na kontrprotestach zaś grożono: „Ateiści, ręce precz od kardynała”. Zamiast pytania, czy chcemy reperować nasze finanse, pytania o tempo rozwoju, dobrobyt, euro, deficyt. O to wszystko, o co pyta nas świat. Spór został już nazwany. Głosować będziemy na naszą własną nienawiść.