Sytuacja sprzed roku, gdy studiujący zaocznie nie mogli pracować, bo zajęcia zamiast w weekendy mieli w tygodniu, nie powtórzy się - deklarują przed rozpoczęciem roku akademickiego uczelnie. Ale studenci boją się, że choć plany zajęć będą w porządku, to na spotkanie z wykładowcą wciąż trzeba będzie jeździć, czasem kilkaset kilometrów, pisze "Metro"

Władze uczelni wydały poszczególnym wydziałom zalecenie, żeby studenci zaoczni mieli zajęcia tylko w weekend. Sporadycznie mogą zdarzyć się zajęcia w piątek wieczorem. Studenci mówią jednak, że problem nie tylko w planach. Zdarza się np., że promotor pracy licencjackiej w weekend jest nieosiągalny.

- Przed podjęciem nauki trzeba czytać umowę, jaką podpisuje się z uczelnią, ostrzega Robert Pawłowski, Rzecznik Praw Studenta. - Powinna ona zawierać zapis, że zajęcia mogą się odbywać tylko w weekendy. Jeśli takiego punktu w niej nie ma, należy poprosić o dopisanie takiego zdania. To jest jedyna gwarancja, że wykłady i ćwiczenia nie będą przestawiane. O spotkaniach z wykładowcami w umowach nie ma jednak ani słowa.

Zaoczni bywają na wydziale rzadko i są mniej zorganizowani, dlatego uczelnie w poczuciu dużej bezkarności przestawiają im zajęcia w grafiku nawet z błahych powodów. Ostatnio rzecznik otrzymał skargę na prywatną uczelnię ze Śląska, która po wielu prośbach studentów umożliwiła spotkanie z wykładowcą w sobotę, tyle że w... Łodzi. Studenci wsiedli w pociąg, bo to były ważne zajęcia, a poza tym nie mogli zawieść dziekana, który miał poczucie, że "poszedł im na rękę" - dodaje Pawłowski.