Premier Donald Tusk ocenił, że niska frekwencja w wyborach to "raczej cecha narodowa" Polaków i - jak dodał - być może należy to zaakceptować.

"Nigdy nie byliśmy rekordzistami świata, jeśli chodzi o frekwencję. Nawet w tych pamiętnych wyborach sprzed 20 lat to tam nie było 70 proc. jeśli pamiętam (...) Polacy nie są jakoś szczególnie nastawieni do uczestnictwa, może nie w polityce, ale wybieraniu swoich przedstawicieli" - powiedział premier po głosowaniu z małżonką Małgorzatą w obwodowej komisji nr 8 w Sopocie.

"Nie oszukujmy się, to jest raczej cecha narodowa, od 20 lat w demokracji w nas frekwencja zawsze jest niska i zawsze narzekamy na frekwencję, (...) więc może trzeba nauczyć się z tym żyć" - zaznaczył Tusk.

Zdaniem premiera, frekwencja w niedzielnych wyborach do PE wyniesie ok. 25%

"Zawsze to powtarzamy: lepsza większa frekwencja niż mniejsza. Tu dochodzi do tego takie sportowe współzawodnictwo między krajami i narodami, i dobrze byłoby, gdyby Polska nie była na końcu tabeli w tym współzawodnictwie, jeśli chodzi o frekwencję" - powiedział szef rządu.

Tusk dodał, że niezależnie od frekwencji wybory i tak będą ważne

"Więc jeśli ktoś ma czasami dosyć wybierania, czy dosyć polityki, to ja go też rozumiem" - podkreślił.

Premier powiedział, że reprezentuje pokolenie, które pamięta dobrze, że "wybory to był przymus", a "niechodzenie na wybory to była oznaka wolności". "Więc może coś z tej przekory zostało jeszcze dziś w Polakach" - ocenił.

Tusk zaznaczył, że "całkiem niezła" była frekwencja w ostatnich wyborach parlamentarnych. "Ale wtedy były bardzo duże emocje. Więc ja powiem szczerze, z dwojga złego wolałbym oszczędzić Polakom emocji, takiej agresywnej polityki, takiej zimnej wojny domowej - niech będzie wtedy nawet niższa frekwencja, byle by nie było za dużo złości między ludźmi, bo przecież nie tylko między politykami ta złość wówczas wybuchła" - mówił szef rządu.

Zdaniem Tuska, jeśli niska frekwencja jest "oznaką spokoju" i "względnej akceptacji tego, co jest", to może jest to jednak "dobry znak".