Lewicowa organizacja walczy z przepisami o policji, które ograniczają prawa obywatelskie.
Prezydent Francji Emmanuel Macron zapowiedział we wtorek, że zorganizuje spotkanie na najwyższym szczeblu poświęcone reformie policji. Konsultacje mają się odbyć w przyszłym miesiącu. Do udziału zaproszeni zostaną nie tylko przedstawiciele MSW, ale również politycy i reprezentanci społeczeństwa obywatelskiego. Ci ostatni od kilku tygodni protestują przeciwko brutalności policji. Wściekłość Francuzów spotęgował dodatkowo projekt kontrowersyjnej ustawy o bezpieczeństwie, zakładający zakaz fotografowania oraz publikowania wizerunku funkcjonariuszy.
W trakcie protestów na ulicach francuskich miast doszło do brutalnych starć z policją. O ich agresywny charakter oskarżeni zostali przede wszystkim uczestnicy lewicowego tzw. czarnego bloku. Demonstrujący wybijali szyby sklepów i banków, podpalali stojące wzdłuż ulic samochody. Niektórzy protestujący odpalali również granaty dymne i petardy. W Nantes przeciwko funkcjonariuszom użyto koktajli Mołotowa. Policja wobec uczestników używała gazu łzawiącego.
„Czarny blok” to nie tyle organizacja, ile metoda walk ulicznych, wypracowana przez bojówkarzy radykalnej lewicy. Na protesty aktywiści przychodzą ubrani na czarno, a swoje twarze ukrywają za okularami przeciwsłonecznymi, maskami i szalikami. W tłumie tworzą zwartą całość, pozwalającą zachować anonimowość.
Do najostrzejszych protestów ostatnich tygodni doszło w Paryżu oraz Nantes i Dijon. W stolicy Francji osób tworzących „czarne bloki” w trakcie weekendowych demonstracji miało być ok. 500. Postępowanie rządu w związku z proponowaną ustawą uznali za dyktaturę. Działali w grupach. Każda z nich miała się składać z kilkudziesięciu działaczy. W efekcie rannych zostało niemal 50 funkcjonariuszy policji. Wielu Francuzów komentowało, że przemoc reprezentantów bloku dyskredytuje działania tysięcy pokojowych demonstrantów. Niektórzy nawet uważają, że sam „czarny blok” składa się z agentów rządowych, działających na rzecz osłabienia protestów i skompromitowania ich.
Demonstrujących w ten sposób ludzi łączą poglądy polityczne. Są przeciwnikami globalizacji, kapitalizmu, często określają się także jako anarchiści. Nie ma jednak jednego, typowego profilu uczestnika „czarnego bloku”. Wspólnie protestują bowiem zarówno studenci, intelektualiści czy imigranci, jak i dobrze zarabiający pracownicy korporacji.
Działają nieformalnie, nie są finansowani przez żadne organizacje. Ich historia ma swój początek w Berlinie w latach 80., gdzie żyjący w opuszczonych budynkach młodzi ludzie stawali do walk z policją. Już wtedy demonstrowali w grupach. Zamaskowani i ubrani na czarno. Taka taktyka rozprzestrzeniła się w środowisku anarcho-punkowym na całym świecie, ale do Francji dotarła dopiero w 2009 r., kiedy w Strasburgu odbywał się szczyt NATO.
Uczestnicy bloku uważają przemoc za legalny środek działania i jedyną drogę do tego, by zostać wysłuchanym przez władzę. – O „żółtych kamizelkach” świat mówił tylko dlatego, że dopuszczali się aktów agresji – przekonuje jeden z aktywistów. Ruchy społeczne często powodują szkody w miejscach publicznych, ale to sympatycy „czarnych bloków” umieszczają ją w centrum swoich działań. Zresztą z „żółtymi kamizelkami” aktywiści „czarnego bloku” nie mają wiele wspólnego. Ruch, który powstał w 2018 r., zrzeszał pierwotnie osoby, które sprzeciwiały się planom podniesienia podatku cukrowego. Takie poglądy obce są antykapitalistycznemu „czarnemu blokowi”.
Podczas protestów z udziałem „czarnego bloku” dochodzi do sytuacji, w których drobni przestępcy, którzy na protestach pojawiają się wyłącznie w celu plądrowania sklepów, uznawani są za członków ruchu. Oficjalnie lewicowa organizacja od takiej formy wandalizmu się odcina, podkreślając brak akceptacji dla wszelkiego konsumpcjonizmu.