Wiceministrem zdrowia zostanie lekarz ‒ wynika z informacji DGP. To kolejna zmiana obok powołania szefów resortów zdrowia i spraw zagranicznych
Zeszłotygodniowa fala odejść z rządu (dwóch ministrów i dwoje wiceministrów) wywołała spekulacje, czy w kolejce nie stoją kolejni gotowi do rezygnacji. Choć rekonstrukcja zapowiedziana jest na przełom września i października.
Premier szybko uzupełnił wakaty po Łukaszu Szumowskim i Jacku Czaputowiczu. Jak wynika z naszych informacji, z ministrem zdrowia była umowa, że doczeka do końca wyborów prezydenckich. Zaskoczeniem był moment odejścia szefa MSZ, bez czekania na rekonstrukcję. Bo że chce zrezygnować, sygnalizował kilka tygodni temu w wywiadzie dla „Rz”. Jak mówi jeden z naszych rozmówców z obozu władzy, widocznie profesorska duma nie pozwoliła mu „odejść w tłumie”. Jego zdaniem obaj nowi ministrowie zostaną na dłużej i przetrwają jesienne zmiany w gabinecie Mateusza Morawieckiego. Oficjalne nominacje mają nastąpić w ciągu kilku dni.

Lekarz na wiceministra

Wybór nowego ministra zdrowia ‒ jak się dowiedział DGP ‒ nie zakończył zmian w tym urzędzie. Trwają dyskusje na temat jego zastępcy. W piątek decyzja jeszcze nie zapadła, ale na to stanowisko ma być powołany lekarz, nie polityk. Głównie dlatego, że szefem resortu po raz pierwszy od lat została osoba spoza środowiska medycznego. Przyszły minister Adam Niedzielski, jeszcze szef NFZ, jest z wykształcenia ekonomistą.
Do ostatniej chwili nie było wiadomo, kto zastąpi Szumowskiego. Poważnym kandydatem poza Niedzielskim był poseł PiS Tomasz Latos, szef sejmowej komisji zdrowia. Przez moment był też pomysł, by to kobieta objęła stery w ministerstwie, w myśl zasady, że taki wybór może ocieplić wizerunek resortu. Obecnie – ze względu na epidemię – jednego z kluczowych. Kandydatek jednak nie było. Na giełdzie pojawiło się też nazwisko byłego marszałka Senatu Stanisława Karczewskiego, chirurga. Jak wynika z naszych informacji, orędowniczką jego nominacji była Beata Szydło. To jednak budziło opory kancelarii premiera ‒ nie tylko z uwagi na chłodne relacje między Morawieckim a byłą premier. Oznaczałoby to też wejście osoby niezaangażowanej w bieżące prace. A na dokończenie czeka m.in. strategia jesiennej walki z koronawirusem. Dlatego postawiono na Niedzielskiego, który bardzo dobrze zna większość „rozgrzebanych” spraw.
Szef NFZ do tej pory bardzo ściśle współpracował z ministrami, przede wszystkim Januszem Cieszyńskim, który odszedł w zeszłym tygodniu, a który odpowiadał przede wszystkim za cyfryzację w MZ. Jak się dowiedzieliśmy, jednym z głównych zadań będzie jej dokończenie oraz wprowadzenie zmian w sieci szpitali.
Wspomniany wiceminister-lekarz ma wzmocnić reprezentację środowiska medycznego. Jeden z obecnych zastępców ministra Waldemar Kraska, choć lekarz, bardziej jest postrzegany jako polityk; kolejna ‒ Józefa Szczurek-Żelazko – to pielęgniarka, ale także od dawna działająca w strukturach politycznych. W zespole miałby się więc pojawić „ktoś z zewnątrz, niezwiązany z partią” – mówi jeden z naszych rozmówców.

Rasputin w MSZ

Nominacja Zbigniewa Raua na stanowisko szefa MSZ nie jest zaskoczeniem, bo poseł PiS do zeszłego czwartku kierujący komisją spraw zagranicznych w Sejmie uaktywnił się ostatnio w mediach i jego nazwisko było często wymieniane, także na łamach DGP. ‒ Nie ma nic dziwnego w tym, że przewodniczący z Sejmu przechodzi na stanowisko szefa MSZ. To naturalny kandydat ‒ komentuje b. minister spraw zagranicznych, obecnie europoseł PiS Witold Waszczykowski.
Większym zaskoczeniem jest w tym przypadku moment. Rezygnacja Jacka Czaputowicza w czwartek była o tyle nagła, że zmiana w resorcie dyplomacji miała nastąpić jesienią razem z zapowiadaną rekonstrukcją rządu. Tymczasem dochodzi do niej w samym środku kryzysu na Białorusi.
Z kolei wiceminister spraw zagranicznych Paweł Jabłoński zmianę na stanowisku ministra spraw zagranicznych tłumaczy właśnie wydarzeniami u naszego wschodniego sąsiada. – W obecnej sytuacji nie chcieliśmy czekać, zmiana była już zapowiedziana. Nie należało tego przedłużać – podkreśla.
– Ja bym sugerował, by minister Rau najpierw zaczął regulować gmach na Szucha, bo tam jest najwięcej problemów, tam siedzi Rasputin urzędniczy, który przeszkadzał poprzedniemu ministrowi i warto byłoby, by nie przeszkadzał już obecnemu – podkreśla Waszczykowski. Chociaż nie precyzuje, o kogo chodzi, to wiadomo, że za zmiany kadrowe i instytucjonalne odpowiada dyrektor generalny służby dyplomatycznej Andrzej Papierz.
W obecnym rządzie ministrowi spraw zagranicznych wyznaczono rolę realizatora polityk kreowanych w dwóch innych ośrodkach: prezydenckim odpowiedzialnym za bezpieczeństwo i relacje z USA oraz premierowskim zajmującym się polityką europejską. Kontynuację tego kursu potwierdził w rozmowie z PAP sam Rau jeszcze przed tym, jak premier wyznaczył go na nowego szefa MSZ. Jak mówił, zgodnie z naszą konstytucją to przecież premier w porozumieniu z prezydentem ją wyznacza i nic się tutaj nie może zmienić.
Już po wskazaniu przez szefa rządu Rau nie chciał mówić o swoich planach. – Nie mogę być dostępny dla mediów, póki nie zapoznam się z rzeczami, które mnie czekają i póki prezydent nie wręczy mi nominacji – mówił DGP nowy szef dyplomacji.

Walka o pieniądze

Rozpoczynający się tydzień będzie kluczowy dla wszystkich ministrów, także tych nowo powołanych. Resort finansów w tym tygodniu musi przedstawić Radzie Ministrów wstępny projekt budżetu na 2021 r. To oznacza, że w ciągu następnych kilku dni muszą zakończyć się trudne negocjacje w sprawie potrzeb finansowych poszczególnych ministerstw. Wiele wydatków – ze względu na spowolnienie gospodarcze ‒ będzie musiało być zamrożonych. ‒ Z tego względu najmniej zadowolony zapewne będzie MON, którego nakłady na modernizację wojska związane są z poziomem PKB ‒ twierdzi nasz rozmówca z kręgów rządowych.
Rozmowy z MF utrudnia to, że dziś do negocjacji przystępuje ponad 20 resortów. Tymczasem po jesiennej rekonstrukcji ich liczba może się zredukować do 12‒13. ‒ Na razie podchodzimy do sprawy tak, jak gdyby nic miało się nie zmienić. W razie późniejszej fuzji ministerstw ich budżety będą kumulowane, może dojść do przesunięć rzędu kilkudziesięciu milionów złotych ‒ mówi nam osoba z MF.
Zarówno w rządzie, jak i w PiS pokutuje przekonanie, że nieudana operacja przeprowadzenia przez parlament ustawy gwarantującej sowite podwyżki dla najważniejszych osób w państwie (w tym wiceministrów) znacząco utrudni zbudowanie gabinetu w nowej formule. Ta zakłada, że kilkunastoma resortami zarządzać mają „silni” politycy. Redukcje dotkną wiceministrów, zwłaszcza tych w randze sekretarza stanu (zajęci pracą w resortach często zaniedbują obowiązki poselskie i PiS ma problemy z frekwencją np. na komisjach sejmowych). Skoro więc zostaną cofnięci do parlamentu, ministrowie będą musieli otoczyć się fachowcami, niekoniecznie z partyjną legitymacją. ‒ Największy problem jest taki, że z rynku do rządu z pobudek patriotycznych dziś praktycznie nikogo nie da się zwerbować ‒ ocenia nasz rozmówca.