Platforma Obywatelska myśli o odbudowie struktur w terenie i szuka pomysłu na wykorzystanie potencjału, który zgromadził prezydent Warszawy.
Rafał Trzaskowski przyciągnął do siebie w drugiej turze wyborów niemal 10 mln wyborców. To dwukrotnie więcej niż zdobyła KO w zeszłorocznych wyborach parlamentarnych czy Koalicja Europejska we wcześniejszych wyborach do Parlamentu Europejskiego. Dla PO to potężny kapitał, który trzeba jakoś zagospodarować. Zwłaszcza że najbliższe wybory odbędą się dopiero za trzy lata (samorządowe i parlamentarne). Wyborcy Trzaskowskiego to w dużej mierze jednak tzw. napływowcy od Hołowni czy Kosiniaka-Kamysza. Elektorat liczny, ale niekoniecznie lojalny wobec kandydata KO.
Jak słyszymy od polityków PO, priorytetem jest odbudowa struktur terenowych partii. ‒ Jest wiele miejsc, gdzie w ostatnich latach one zamarły, a teraz w trakcie kampanii ludzie zaczęli się do nas zgłaszać. Musimy to wykorzystać ‒ mówi jeden z czołowych polityków PO. Potencjał na renesans PO widzą także politycy innych partii. Ale dla nich to powód do zmartwienia.
‒ W mojej wsi w I turze Trzaskowski dostał prawie trzy razy więcej niż Kosiniak ‒ podkreśla jeden z ludowców. Już w styczniu o konieczności wyjścia PO poza wielkie miasta mówili Borys Budka czy Tomasz Siemoniak, rywalizujący wówczas o stanowisko szefa partii. Działacze partii zwracają nam uwagę na to, jak teraz zagłosowali mieszkańcy wsi oraz małych i dużych miast. W ujęciu procentowym Andrzej Duda wygrał jedynie na wsi (63,2 proc. według exit polls). W pozostałych kategoriach (miasta do 50 tys. mieszkańców, do 200 tys., do 500 tys. i powyżej 500 tys.) wygrywał Rafał Trzaskowski. Widzą to także politycy Zjednoczonej Prawicy. ‒ Najbardziej niepokojące jest to, że straciliśmy przewagę w miastach do 50 tys. mieszkańców ‒ przyznaje nam osoba z rządu. To oznacza otwarcie okienka dla PO, która zamierza z tej szansy skorzystać. ‒ PO musi przejść katharsis i wyciągnąć wnioski z klęski, bo to była klęska. Nie mogą kolejny raz mówić innym „głosujcie na nas, pokonamy PiS”. Bo nie są w stanie go pokonać ‒ podkreśla polityk opozycji.
Większe rozterki dotyczą jednak tego, co zrobić z samym Rafałem Trzaskowskim, który wczoraj wrócił już do pracy w stołecznym ratuszu. ‒ Będziemy namawiać Rafała Trzaskowskiego, by nie wracał do ratusza na cały etat, ale poświęcił też trochę części swojego życia na arenę ogólnopolską ‒ powiedział wczoraj rzecznik PO Jan Grabiec na antenie Tok FM.
W PO na razie nie mówi się o wewnętrznych rozliczeniach, by np. odsunąć od szefowania partii Borysa Budkę i w jego miejsce wstawić Trzaskowskiego. ‒ Trudno Rafałowi będzie dalej budować pozycję w sytuacji, gdy rządzi dwumilionowym miastem, gdzie musi się mierzyć z zupełnie innymi problemami. Nie ma też mowy, by szefować partii w momencie, gdy jest się poza Sejmem ‒ mówi nam osoba zbliżona do klubu PO-KO.
‒ Trzaskowski raczej nie może jednocześnie być w ratuszu i zarządzać partią, w miejsce Borysa Budki, ale mógłby się zacząć bić o stanowisko premiera w 2023 r. Ale to zależy, czy Rafał Trzaskowski lubi ciężką pracę i zarządzanie Warszawą. Jeśli nie, to z tego względu bardziej może go interesować ponowna walka o prezydenturę w 2025 r. ‒ ocenia prof. Rafał Matyja, politolog, który w minionej kampanii doradzał Szymonowi Hołowni. Jeśli zaś chodzi o całą PO, jego zdaniem możliwe jest zbudowanie projektu, który w pluralistyczny sposób włączy całą opozycję. ‒ Coś między think tankiem a gabinetem cieni, który patrzyłby PiS na ręce ‒ mówi Matyja. ‒ Druga rzecz możliwa do zrealizowania to współdziałanie polityczne, zakładające być może wspólne listy. Trzecia sprawa to obrona samorządu, np. poprzez publikowanie zestawień i organizowanie cyklicznych, dużych akcji pokazujących, gdzie rząd narusza prawa i interesy władz lokalnych – podsumowuje Matyja.